Bogusz: Jeśli nie powstrzymamy autorytarnych Chin, to będą nam mówić, jak mamy żyć

Grzegorz Sroczyński
- Zachód już jest w kryzysie, widzi to, dyskutuje. Chiny tak naprawdę też tkwią w kłopotach po uszy, tylko umieją się dobrze maskować. Pytanie, kto kogo przetrzyma. Bo może się okazać, że jedna ze stron wygra walkowerem, a nie dlatego, że pokona drugą stronę - z Michałem Boguszem, doktorem nauk politycznych, analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich i ekspert od polityki Chin rozmawia Grzegorz Sroczyński.
Zobacz wideo

Grzegorz Sroczyński: Co oni o nas sądzą?

Michał Bogusz: Że umieramy. Chińskie elity wierzą w zmierzch Zachodu, może to potrwa jeszcze 20, 30, może 50 lat, ale ich zdaniem liberalna demokracja jest na równi pochyłej.

Bo chyba jest.

Rzeczywiście, my sami w to wierzymy. Jak się weźmie do ręki dowolną europejską gazetę, to pełna jest tekstów o kryzysie naszego systemu. To zresztą nic nowego. Zachód od zawsze jest w kryzysie, w II wieku przed naszą erą Kato Starszy narzekał, że nadchodzi koniec Rzymu, bo młodzież przywlokła z Grecji niebezpieczne zwyczaje, nosi tuniki z lekkiego materiału, w dodatku je farbuje. Upadek Zachodu jest stanem permanentnym, bo my się rozwijamy poprzez kryzysy. Nasza cywilizacja jest zbudowana na nieustannym kwestionowaniu samej siebie, co przez wieki pozwalało jej nie skostnieć i dostosowywać się do zmian. Z tego powodu jakiekolwiek rządy są tu raczej niestabilne, za to cały system jest bardzo stabilny. W Chinach odwrotnie, system jest dość kruchy, ale władza trzyma się mocno i rządzi twardą ręką. Chińskie elity nie są w stanie zrozumieć, jakim cudem Zachodowi udało się podbić świat, przeprowadzić kolejne rewolucje przemysłowe i technologiczne, a w końcu zainstalować liberalną demokrację w tylu krajach, skoro jest taki chaotyczny i w ciągłych kłopotach.

I jak to tłumaczą? 

Że to wynik perfidnych zakulisowych działań i spisków. Rosjanie zresztą podobnie widzą Zachód.

Mówi pan, że od zawsze Zachód jest w permanentnym kryzysie. Czy jednak nie jest tak, że ostatnie dziesięć lat to coś więcej? Że nie chodzi o farbowane tuniki, tylko mamy do czynienia z realną zapaścią naszego systemu?

Tak. Dzieje się ze światem Zachodu coś poważnego. Wybuch kryzysu finansowego w 2007 roku ujawnił zasadnicze słabości systemu. W dodatku byliśmy totalnie ślepi i nie przewidzieliśmy tego załamania. Od 10 lat wszyscy na Zachodzie powtarzają, że trzeba coś zmienić w naszym modelu rozwoju. Czy to zrobimy? Pewnie tak, bo dotąd zawsze nam się udawało. Tylko nie wiadomo, ile to nam czasu zajmie, i co w między czasie zrobią władcy Chin. Kryzys bardzo ich ośmielił, zmienili sposób działania.

Jak zmienili?

Do wybuchu kryzysu finansowego w USA i Europie elity chińskie były przekonane, że Zachód jest wrogi, ale kompetentny. Trwali na pozycjach defensywnych: bronimy twierdzy Chińskiej Republiki Ludowej, 

gdzie my, partia, rządzimy, a nawet jeśli mamy jakieś ekspansywne zamiary, to je ukrywamy. Po kryzysie uznali, że Zachód jest tak bardzo niekompetentny, że można mu rzucić otwarte wyzwanie i wyjść poza Wielki Mur. Nasz kryzys też niesamowicie podbudował ich ideologicznie, na powrót uwierzyli w marksizm-leninizm.

Wcześniej nie wierzyli?

Już prawie odłożyli marksizm na półkę i nagle Lehman Brothers upada, kryzys zadłużenia ogarnia USA, potem Europę, zachodni kapitalizm się sypie, dokładnie jak przewidział Marks w swoich teoriach. Chińskie elity po kryzysie uwierzyły, że Marks miał rację również w innych sprawach i trzeba wrócić do tych nauk. To, co robi przewodniczący Xi Jinping, to odwracanie reform, które polegały na odchodzeniu od stosowania marksizmu na co dzień. Xi przywraca teraz w Chinach wzorce późnego stalinizmu: centralizuje gospodarkę i ogranicza margines swobód obywatelskich. To będzie postępować.

Na studiach, jak się robi licencjat, obowiązkowe są trzy przedmioty: marksizm-leninizm, myśli Mao i idee Den Xiaopinga. Teraz doszły jeszcze "Myśli Xi Jinpinga w nowej erze". Oczywiście, niektórzy uczą się tego, aby tylko zdać. Ale ci, którzy chcą robić po studiach karierę w administracji rządowej czy gospodarczej, muszą się tą ideologią bardzo sprawnie posługiwać. Udało mi się dostać na takie zajęcia i pożyczyć podręczniki. Skrypty mają 130-150 stron i są w nich odpowiedzi na wszystkie ważne pytania: jak działa świat, społeczeństwo, gospodarka. W dodatku nie jest to przedstawiane jako ideologia, ale jako nauka.

Chińskie elity stały się pewne siebie: oto zachodni kapitalizm pokazał, jak bardzo jest dysfunkcjonalny i teraz my musimy przejąć światowe przywództwo. Wierzą, że ten cel jest w zasięgu ręki.

A jest?

Sądzę, że z ich perspektywy mają prawo tak myśleć. Najlepiej to widać w Afryce.

Co ma do tego Afryka?

Niech pan nie żartuje. To kontynent młodej populacji i rosnącego wykształcenia. Ostatni rezerwuar wzrostu na tej planecie. Naprawdę ostatni! Niski poziom rozwoju gwarantuje, że można dość łatwo podbić słupek PKB, Afryka jest tuż przed tym skokiem. I Chińczycy próbują się pod to podłączyć. Po mistrzowsku.

Jeden z projektów, który teraz prowadzę, polega na badaniu relacji w trójkącie Unia Europejska - Afryka Subsaharyjska - Chiny. Jak rozmawiam z afrykańskimi dyplomatami, ekspertami, czy nawet z ludźmi na ulicy, to nie mają najmniejszych złudzeń: Chiny sprzedają nam technologie po zawyżonych cenach, próbują uzależniać nasze rządy od swoich kredytów i łapówek, często realizują inwestycje byle jak. Ale jednak coś robią. A co Zachód robi? Oferuje tzw. pomoc rozwojową, ale ta pomoc w żaden sposób nie ożywia gospodarczo regionów, jest rodzajem jałmużny.

Amerykanie odpuścili sobie państwa rozwijające się, zwłaszcza Afrykę, działania są pozorowane i tam na miejscu każdy to widzi. "Przyjechali Amerykanie, żeby nam zrobić system irygacji pól, rozwinęli plastikowe rurki, dwa lata to działało, ale potem skończył się projekt, zwinęli rurki i odjechali" - takie historie można usłyszeć od ludzi w krajach rozwijających się. W efekcie kontynent afrykański został otwarty dla chińskich wpływów. To będzie miało ogromne konsekwencje, również dla nas, tu w Polsce.

Dlaczego?

Poprzedni chińscy przywódcy - Jiang Zemin i Hu Jintao - mówili mniej więcej tak: nasz model jest wyjątkowy i możliwy do stosowania tylko u nas. Na pewno nie da się go przeszczepić na resztę świata. A przewodniczący Xi Jinping mówi krajom rozwijającym się coś zupełnie nowego: chiński model rzeczywiście jest specyficzny, ale po niewielkiej adaptacji zadziała też u was. I jest to model alternatywny wobec tego, co proponuje wam Zachód. Zresztą sami zobaczcie, zachodnia liberalna demokracja po 1989 roku ciągle was pouczała, ciągle wam próbowała coś narzucać, a to wolne wybory, a to prawa człowieka, i co? Coś wam to dało? Niewiele. A ile myśmy osiągnęli w ciągu ostatnich 30 lat!

Jakie są elementy obowiązkowe modelu, który innym krajom oferują Chiny?

Autorytarne rządy. To jest bardzo istotne. Oni oczywiście nie nazywają tego autorytaryzmem, twierdzą, że to jest po prostu model merytokratyczny, czyli rządzą fachowcy, merytokracja. Z każdego pokolenia selekcjonujemy najlepszych poprzez skomplikowany proces wewnątrzpartyjny, najzdolniejsi, najbardziej sprawdzeni w zarządzaniu różnymi chińskimi prowincjami awansują, potem idą na szczyty, a w dodatku mają długą perspektywę rządów, kierują państwem co najmniej przez 10 lat. A teraz spójrzcie na Zachód i tu lecą obrazki z włoskiego parlamentu, co pół roku zmiana premiera, Trump, Brexit, ciągle jakieś protesty. "Tak wygląda liberalna demokracja, bałagan i szarpanina, wybierajcie" - brzmi przekaz Chin.

Drugim elementem obowiązkowym chińskiego modelu jest planowana gospodarka. Oni wciąż tworzą plany pięcioletnie, ustalają wskaźniki makroekonomiczne, które maja wykonać władze prowincji przy wykorzystaniu mechanizmów wolnorynkowej konkurencji pomiędzy państwowymi przedsiębiorstwami i przedsiębiorstwami prywatnie zarządzanymi.

Prywatnie zarządzanymi? Co to znaczy?

Bo przecież one nie są prywatne. W Chinach nie ma prawa własności, można najwyżej coś dostać "do zarządzania".

Ich propaganda mówi mniej więcej tak: patrzcie, Zachód myśli w perspektywie krótkoterminowej, politycy podlizują się wyborcom i wielkiemu biznesowi, rządy się zmieniają, a my mamy dalekosiężne plany, stabilną władzę, myślimy perspektywicznie. Uwierzyliśmy w to nawet na Zachodzie, a to jest mit, że władze Chin myślą 20 lat do przodu. Oni są tak samo reaktywni jak Zachód i często działają krótkowzrocznie. Co nie zmienia to faktu, że dzięki swojemu modelowi politycznemu i sukcesowi gospodarczemu ostatnich dekad, mogą sprzedawać na całym świecie narrację, jacy są skuteczni.

Trzeci ważny składnik systemu, który Chiny chciałyby instalować w innych krajach, wynika z tzw. teorii zależności, wypracowanej w Związku Radzieckim w latach 50-tych. Liberalna teoria rozwoju mówi, że kraje rozwijające się przechodzą przez poszczególne etapy i te etapy są wszędzie mniej więcej takie same. Teoria zależności przeciwstawia się temu i głosi, że uzależnienie tych krajów od dojrzałych gospodarek zachodnich staje się tak duże, że będą skazane na wieczną podległość. Jedyne wyjście z takiej pułapki to zerwanie więzów z Zachodem i rozwój z wykorzystaniem środków wewnętrznych lub pomocy innych państw globalnego południa. To oznacza zamknięcie w grupie krajów rozwijających się, które mają się wspierać i razem wygrzebywać z dołka. Chiny dokładnie to proponują: kraje globalnego południa powinny połączyć siły pod naszym przewodnictwem, bo jesteśmy naturalnym liderem. Zbudujemy wspólny blok i wspólnie możemy grać przeciwko globalnej północy.

Przecież Chiny też zbudowały swój sukces na zależności od bogatych krajów. I na współpracy z USA i Europą. Świetnie na tej współpracy wyszły.

Oczywiście. Ale oni uważają, że dzięki rządom partii zrobili to sprytnie, wspięli się na najwyższy możliwy poziom opisany przez teorię zależności i teraz muszą się urwać ze smyczy, żeby rozwijać się dalej samodzielnie. Próbują uniezależnić się od Zachodu. Xi Jinping stawia na większą rolę państwa w gospodarce, odwraca mechanizmy rynkowe, które były wprowadzane przez jego poprzedników. Stawia też na konsumpcję wewnętrzną, żeby koniunktura gospodarcza nie była aż tak zależna od eksportu do krajów Zachodu.

Kiedyś dzielono konglomeraty państwowe na mniejsze jednostki, żeby musiały konkurować, dwa, trzy w danym sektorze, a teraz dochodzi do ich fuzji i powstaje jedno duże przedsiębiorstwo wypełniające cały sektor.

Może chiński model - brak demokracji, centralne sterowanie z elementami mechanizmów rynkowych - po prostu rzeczywiście jest sprawniejszy niż nasz?

Nie jest. Sukces Chin wynikał z czynników zewnętrznych. Mieli po 1989 roku 30 lat spokoju, kiedy Zachód nie rozumiał Chin i im pobłażał. Amerykanie i Europejczycy przymykali oko na fakt, że Chiny oszukują: kradzież praw patentowych, własności intelektualnej, subsydiowanie gospodarki, subsydiowanie cen energii, zaniżanie kosztów pracy, dumping socjalny. Tego wszystkiego nie chcieliśmy widzieć, bo wierzyliśmy w „koniec historii”, czyli w to, że liberalna demokracja jest ostatecznym systemem w rozwoju ludzkości i cały świat będzie do niej zmierzał w sposób naturalny. Wierzyliśmy, że w Chinach, dzięki rozwojowi gospodarczemu, pojawi się klasa średnia i zażąda demokratyzacji, partia komunistyczna abdykuje i nastanie tam system podobny do zachodniego. W dodatku Chińczycy często utwierdzali nas w tych złudzeniach: tak, tak, potrzebujemy czasu, mamy wewnętrzne problemy, które kiedyś znikną i wtedy pomyślimy o demokratyzacji - non stop grali na czas. A Zachód sam się oszukiwał. Prezydent Bush senior w Białym Domu spotykał się z chińskim premierem: „Słyszałem, że prywatyzujecie gospodarkę, oby tak dalej!”. „Nie, my niczego nie prywatyzujemy, tylko zmieniamy sposoby zarządzania, ale państwo nadal pozostaje właścicielem”. „Aha, no dobrze, ja wiem, że ty musisz tak mówić, ale przecież prywatyzujecie”. Tak jakby Bush i inni zachodni politycy nie byli w stanie wyjść poza swoją wiarę, że nie ma innego modelu niż liberalna demokracja i wolny rynek.

Klasa średnia w Chinach jednak powstała. Dlaczego nie zażądała demokratyzacji i swobód obywatelskich?

Bo w Chinach Ludowych doszło do czegoś, co można nazwać kolonizacją wewnętrzną. Podstawą jest tzw. hukou, czyli system paszportyzacji. Każdy obywatel jest przypisany do określonego miejsca i - de facto - do określonej klasy społecznej. Jesteś mieszkańcem wsi lub mieszkańcem miasta, łatwiej zmienić swój hukou z wiejskiego na inny wiejski, z małomiasteczkowego na inny małomiasteczkowy, niż z wiejskiego na paszport w metropolii. To stworzyło liczącą setki milionów grupę robotników, którzy wyjechali za pracą z prowincji do dużych miast i nie mają w tych miastach żadnych praw, również ich dzieci nie mają praw, bo hukou się dziedziczy po matce, więc nawet urodzeni w mieście nie dostają miejskiego paszportu.

Te dzieci nie pójdą w mieście do darmowej szkoły, nie dostaną opieki medycznej, tak samo rodzice. Niby państwo im zapewnia część usług publicznych w miejscu meldunku, ale to tysiąc, półtora tysiąca kilometrów od miejsca, w którym pracują i żyją. Z kolei klasa średnia to 150-200 mln Chińczyków, bogacąca się, żyjąca w dużych miastach, a ich bogactwo zostało zbudowane na eksploatacji pracy tej niższej klasy migrujących robotników. I jedynym gwarantem tego, że ten układa będzie nadal działać, i że te setki milionów wyzyskiwanych ludzi nie pojawią się z kamieniami, żeby zażądać swoich praw, jest silna partia. Klasa średnia nie jest zachwycona rządami partii, ta cała otoczka ideologiczna - zwłaszcza teraz, kiedy się nasila - te wszystkie kolejne kampanie ideologiczne są dla nich nużące, ale jednak popierają rządy niedemokratyczne, bo tylko takie są w stanie obronić ich bogactwo przed roszczeniami robotników.

Chiński model nie jest wcale wydajny, ani pozbawiony pęknięć - a często tak jest widziany na Zachodzie. Nie zgadzamy się z ich modelem, ale podziwiamy go za skuteczność. To jest propaganda. Ich model został oparty na ciągłych szaleńczych inwestycjach, jeżeli kraj od 45 do 50 procent PKB ładuje w inwestycje, to przepala mnóstwo kapitału. PKB rośnie, ale po to, żeby w następnym roku mógł urosnąć, znów trzeba dorzucić do pieca. Można to porównać do piramidy finansowej. Okazuje się, że stopa zwrotu z tych inwestycji jest coraz mniejsza, co zresztą też jest marksistowskie, bo Marks twierdził - co prawda w odniesieniu do kapitalizmu - że w pewnym momencie rozwoju gospodarki stopa zwrotu z inwestycji staje się tak niska, że w efekcie państwo kapitalistyczne musi kolonizować inne kraje, bo tam jest rezerwuar nowych rynków.

I Chiny to właśnie robią? Kolonizują?

Tak, chociaż nie zbrojnie, tylko za pomocą pieniędzy. Próbują wciągać nowe kraje do swojego bloku i uzależniać je gospodarczo. Pomysł nowego jedwabnego szlaku - czyli inwestycji infrastrukturalnych w Azji i Europie - jest taką specyficzną realizacją marksistowskiej teorii rozwoju kapitalizmu. Chiński model rozwoju właśnie się wyczerpuje, dług wewnętrzny błyskawicznie rośnie, co prawda partia ma sporo narzędzi, żeby sobie z tym jeszcze przez parę lat radzić, ale każde pobudzenie gospodarki wymaga coraz większej energii i kiedyś ten kamień okaże się zbyt ciężki, żeby go kopnąć w dół drogi. Ale czy to będzie jutro, czy za 10-15 lat - nie jestem w stanie odpowiedzieć. Czy Chiny wyczerpią swój model rozwoju wcześniej, niż my uporamy się z naszym kryzysem? Obie strony mają poważne problemy systemowe. Zachód już jest w kryzysie, widzi to, dyskutuje, Chiny tak naprawdę też tkwią w kłopotach po uszy, tylko umieją się dobrze maskować. Pytanie, kto kogo przetrzyma. Bo może się okazać, że jedna ze stron wygra walkowerem, a nie dlatego, że pokona drugą stronę.

Nowe pokolenie chińskich przywódców zostało przyzwyczajone, że żyją w świecie ciągłego wzrostu. Uważali, że pozycja Chin na arenie międzynarodowej nie odzwierciedla już tego osiągniętego potencjału gospodarczego. Uzyskali poparcie bloku afrykańskiego, bloku państw rozwijających się i dziś w organizacjach multilateralnych, takich jak ONZ i jej agendy, to Chiny kontrolują większość głosów, Zachód jest kompletnie bezradny w tych organizacjach, bo zawsze będzie przegłosowany. Wbrew powszechnej opinii wiele rzeczy dzieje się poza Radą Bezpieczeństwa, gdzie Zachód dominuje. Na arenie międzynarodowej jesteśmy w stanie coś przeforsować tylko wtedy, kiedy Chinom na tym zależy.

Czy Chiny uważają, że Zachód kiedyś przyjmie ich autorytarny model?

Że cały Zachód, na to raczej nie liczą, ale uważają, że niektóre państwa, które są dzisiaj demokratyczne, będą wybierać model autorytarny - zwłaszcza te, które w przeszłości z autorytaryzmem miały już jakiś kontakt.

Polska?

Na przykład, bo oni uważają, że byłe państwa demokracji ludowej są podatne na marksistowską narrację, co zresztą pokazuje, jak słabo rozumieją nasz region.

Jest jeszcze inna kwestia: oni naszej zachodniej demokracji wcale nie uważają za demokrację. Im się wydaje, że to jest tylko pozór, przedstawienie dla ludu odgrywane przez rządzące elity. W jaki sposób Chińskie elity widzą na przykład brexit? Uważają, że to była tak naprawdę decyzja brytyjskich elit, niezadowolonych z faktu, że tandem niemiecko-francuski nie dopuścił ich dostatecznie do decydowania o Unii Europejskiej. A reszta to była tylko odpowiednia socjotechnika, żeby przekonać „motłoch” do głosowania jak trzeba.

Jak patrzą na Trumpa? Boją się go?

Tak. Trump stanowi dla nich wyzwanie, bo z jednej strony jest świetnym obrazkiem ilustrującym upadek Zachodu, oni uwielbiają wszystkie jego wybryki opisywać: no patrzcie, u nas byłoby niemożliwe, żeby ktoś taki został przywódcą. A z drugiej strony jednak działania Trumpa zburzyły ich poczucie bezpieczeństwa i wytrąciły z równowagi. Byli nimi autentycznie zaskoczeni, bo uważali, że wszystko już pozamiatane, Zachód nie będzie im się przeciwstawiał. Trump nie jest politykiem z mojej bajki, ale też nie jestem taki skory do redukowania go do idioty. To jest złożone zjawisko. Dla Chin okazał się bardzo trudnym graczem, z którym sobie nie radzą. Trump zrobił rzeczy, których inni się bali, a trzeba było je dawno zrobić. I nawet ten jego chaotyczny styl ma tu sens.

Dlaczego?

Jakiś kanapowy geopolityk mógłby powiedzieć, że Trump powinien przycisnąć Chiny na początku kadencji, od razu wprowadzić ogromne cła na chińskie towary. Ale taka gwałtowna eskalacja spowodowałaby szok wewnętrzny w USA i na Zachodzie. Firmy amerykańskie by się nie pozbierały. Więc myślę, że jego działania, które wydają się z pozoru chaotyczne - raz grozi, raz łagodnieje, co pewnie współgra z jego chaotyczną osobowością - to jednak skuteczna strategia. Wszyscy się powoli przyzwyczajają do tego rozchwiania, ono się staje normą. W efekcie nie ma szoku systemowego na Zachodzie, choć rozwód z Chinami to oczywiście nie jest proces bezbolesny. Gospodarka, przedsiębiorstwa mają czas zaadaptować się do tej nowej sytuacji, część na wszelki wypadek ucieka z Chin albo szukają alternatywnych dostawców komponentów do swojej produkcji. Ten rozwód nie jest prosty dla biznesu, bo przez 30 lat zostały tam rozwinięte zaawansowane łańcuchy dostaw. To nie jest tak, że firma X powie: przenosimy fabrykę do Wietnamu, jeśli połowę podwykonawców nadal ma w Chinach. Cały łańcuch dostaw musi się przenieść, a ciężko znaleźć kraj, który jest w stanie pomieścić tyle inwestycji i dostarczyć tyle siły roboczej. To będzie proces. I Trump rozchwiał to wszystko, rozbujał, a przy tym wprowadził Chińczyków w stan niepewności. Oni nie wiedzą, o co mu chodzi, czy to tylko strategia negocjacyjna? Czy on chce coś ugrać więcej? Czy powinniśmy z Trumpem negocjować?

A gdyby Zachód nic nie robił z rosnącą potęgą Chin, to co by się takiego stało?

Ekspansja. I pewnego dnia by się okazało, że jesteśmy od Chin tak uzależnieni, że to oni nam dyktują warunki polityki wewnętrznej.

Każdy autorytarny system ma to do siebie, że się obawia wszystkiego, co jest z nim niekompatybilne. W efekcie dąży do narzucenia swojego modelu, bo wszystko, co inne, stanowi dla niego zagrożenie. To jest naturalny odruch każdego autokraty, nie jest to nic specyficznego dla Chin. To powoduje, że jeśli my nie powstrzymamy ekspansji autorytarnych Chin, to w końcu oni będą mówić, jak mamy żyć. Przy czym trzeba rozróżnić pomiędzy Chinami a Chińską Republiką Ludową. To że chcemy się przeciwstawić ekspansji ChRL nie oznacza, że jesteśmy antychińscy. Spędziłem ponad 8 lat w Chinach, lubię ten kraj, lubię Chińczyków, ale to nie zmienia faktu, że jestem krytyczny wobec obecnego państwa chińskiego, które właśnie powraca do swoich komunistycznych korzeni. Żeby Zachód mógł na nowo się z nimi ułożyć, oni muszą zmienić swój porządek wewnętrzny, a teraz to nie wydaje się możliwe, bo partia jest zbyt silna. Nie ma też presji ze strony klasy średniej na zmianę modelu rządzenia, więc jesteśmy skazani na rosnącą wrogość i konflikt z Chinami.

Czyli co powinniśmy robić?

Zachód powinien się zająć sobą. Jeżeli mówimy całemu światu, że demokracja jest najlepszym wyborem, to niech demokracja liberalna zacznie działać dla wszystkich. Jeżeli kapitalizm jest najlepszym z systemów, to niech jak największa część społeczeństwa ma poczucie, że ten model działa też dla nich. I wtedy będziemy mogli przekonać państwa rozwijające się do naszego modelu.

Musimy zmienić nasz system pomocy dla Afryki, żeby generował tam rzeczywisty wzrost i pracę. Kluczem do zwycięstwa w starciu z komunistycznymi Chinami są państwa rozwijające się, trzeci świat. Ten, kto przekona ich do swojego modelu rozwoju, ten wygra w perspektywie 50 lat.

Czy konflikt Chin i Zachodu może się skończyć wielką wojną?

Studentom czasem mówiłem, żeby zajrzeli do prac Jana Gotliba Blocha, który napisał, że wojna jest niemożliwa w Europie, bo w dzisiejszym świecie wszyscy są zbyt ze sobą powiązani gospodarczo i wojna nikomu się nie opłaca. Problem polega na tym, że napisał to niedługo przed I wojną światową. Nigdy nie można wykluczyć wojny. Jeżeli by do niej doszło, to wcale nie jest powiedziane, że Zachód wygra, mimo obecnej przewagi militarnej. Ale to tylko jeden z potencjalnych scenariuszy konfliktu, nie wydaje mi się, żeby był najbardziej prawdopodobny.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest jaki?

Wrogie trwanie. Obie strony będą czekać, który system pierwszy się zawali pod własnym ciężarem.

I w tym wrogim trwaniu jak się powinniśmy odnaleźć?

Już mówiłem: zająć się sobą. Naprawić Zachód, bardziej sprawiedliwie dzielić owoce wzrostu gospodarczego i zdobywać poparcie w państwach rozwijających się. Propagować nasz poprawiony model demokracji, który będzie działał nie tylko dla części, ale dla większości społeczeństw.

***

Michał Bogusz (1977) jest absolwentem politologii na Uniwersytecie Gdańskim oraz podyplomowych stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ludowym w Pekinie, w roku 2008 obronił doktorat z nauk politycznych. Blisko dziewięć lat spędził studiując i pracując w Chinach. Analityk w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW), gdzie zajmuje się przede wszystkim polityką zagraniczna ChRL i polityką wewnętrzną KPCh. Współautor raportu „Komunistyczna Partia Chin i jej państwo. Konserwatywny zwrot Xi Jinpinga”, który opublikował niedawno OSW.

Więcej o:
Copyright © Agora SA