"Państwowy żłobek to był dla mnie koszmar" - pisze na swoim blogu Mamoholiczka, czyli Anna Stożek, która pracowała w jednym ze żłobków jako praktykantka.

I wcale nie chodzi jej o budynki, które zdecydowanie wymagają remontu, o stare zabawki, które lata przydatności do użytku mają już za sobą, ani o opiekunki pracujące za małe pensje."To, co mną wstrząsnęło, to dzieci w tym państwowym żłobku. Tak wiele zaniedbanych dzieci, których (zazwyczaj) nie spotkasz w tym drogim, prywatnym" - pisze Mamoholiczka i opisuje dzieci przebywające w żłobku jako: samotne, brudne, chore i głodne.

​Anna wspomina, że widziała tam maluchy przywożone z samego rana, zawinięte w kołderki, w pieluszce z nocy, w piżamkach, odbierane tuż przed zamknięciem "mimo, że rodzice nie pracowali, a żyli z zasiłków".

Dzieci brudne, w poplamionych ubrankach, z wszami we włosach i owsikami w kale, "których mimo próśb nikt nie zwalczał".

Dzieci z katarem, kaszlem, biegunką i dzieci głodne. "Łapczywie jedzące zwłaszcza śniadanie, dopominające się o dokładkę lub zabierające innym dzieciom z talerza co popadnie".

I choć maluchy tak bardzo zaniedbane stanowiły małą grupę, to nadal było ich za dużo. Stożek tłumaczy, że każdy taki przypadek był zgłaszany do opieki społecznej, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu.

Prawda, czy przesada?

Czy to prawdziwy opis rzeczywistości? A może krzywda wyrządzana państwowym żłobkom, bo jak piszą dziewczyny w komentarzach, w prywatnych przedszkolach także zdarzają się brudne dzieci, a bywa, że w państwowych placówkach wszystkie maluchy są zadbane i kochane. Mamoholiczka zaznacza, że nie chciała nikogo zniechęcać do żłobków, a jedynie zasygnalizować, że "w XXI wieku są wciąż śród nas biedne i zaniedbane dzieci. I tak, takie dzieci mogą być wszędzie, ale jednak więcej jest ich w państwowych placówkach".

Pełny wpis znajdziesz na stronie mamoholiczka.pl