Franz Kafka

Streszczenie szczegółowe

Rozdział I

Aresztowanie

Kiedy pewnego dnia Józef K. obudził się w swoim mieszkaniu, zamiast kucharki Anny, stał nad nim obcy człowiek. Nieznajomy był ubrany na czarno. Nie przedstawił się, natomiast poinformował Józefa, że ten został aresztowany. Zszokowany i zdenerwowany mężczyzna zerwał się z łóżka, pobiegł do drugiego pokoju, ale tutaj także czekał na niego nieznajomy ubrany na czarno. Mężczyźni doradzili Józefowi, aby ze względu na dochodzenie, które się toczy, oddał swoje rzeczy na przechowanie. Józef jednak nie był gotów po prostu podporządkować się sugestiom ze strony mężczyzn. Nie skorzystał z ich rady. Tliło się w nim przekonanie, że to ktoś z jego znajomych z okazji zbliżających się jego okrągłych, trzydziestych urodzin, próbuje zrobić mu dziwny kawał. Kiedy samego siebie przekonał, że bierze udział w jakiejś grze, spokojnie wrócił do pokoju, aby wziąć dokumenty. Znalazł jednak już tylko metrykę urodzenia, pozostałych dokumentów nie było. Co ciekawe, w tym samym czasie w pokoju obok rozgościli się już jego dwaj strażnicyWillem i Franciszek.  

Właśnie spokojnie jedli śniadanie, a żądania Józefa K., aby pokazali mu nakaz aresztowania niespecjalnie robiły na nich wrażenie. Nic bowiem takiego przy sobie nie mieli. Potrafili jednak w odpowiednim momencie przypomnieć mu, że powinien się im podporządkować, bo byli reprezentantami, funkcjonariuszami władzy. Willem i Franciszek byli co prawda jedynie skromnymi funkcjonariuszami sądowymi, ale reprezentowali w tym momencie prawo. Mieli obowiązek kontrolować aresztowanego do momentu, kiedy jego wina zostanie udowodniona. Józef zaczął powoli dostrzegać, że sprawa jest znacznie poważniejsza niż mu się początkowo wydawało. Nie mógł zrozumieć, co takiego złego właściwie miałby zrobić. Zaczął zastanawiać się nad swoim wcześniejszym przekonaniem, że nie postąpił w żadnym momencie w sposób niewłaściwy, a już na pewno nie taki, który skłoniłby do wydania nakazu jego aresztowania. Nie potrafił zrozumieć, jak ta sytuacja mogła się wydarzyć. Było dla niego szokujące, że do takiej sytuacji mogło dojść w państwie prawa, a za takie właśnie uznawał swój kraj.  

Mężczyźni skierowali go razem ze wszystkimi jego wątpliwościami do pokoju panny Burstner. Kobieta mieszkała od dawna w pensjonacie prowadzonym przez panią Grubach. Józef udał się więc tam, gdzie mu wskazano. Na miejscu zastał czterech mężczyzn, którzy wspólnie oglądali zdjęcia. Jeden z nich był nadzorcą. Jednak także i on nie był w stanie wytłumaczyć Józefowi K., o co tak właściwie jest on oskarżony.  

Mężczyzna chciał się skontaktować ze swoim przyjacielem, ale także i to zostało mu uniemożliwione. Było to o tyle boleśniejsze, że Hasterer był nie tylko przyjacielem Józefa, lecz także prokuratorem, więc meżczyzna liczył,  że pomoże mu on wydostać się jakoś z całego galimatiasu, w którym się znalazł. W międzyczasie okazało się, że trzej pozostali mężczyźni w pokoju to pracownicy banku, w którym Józef K. pracował. Był on starszym prokurentem. Zaskakujące dla Józefa było jednak, że nie zabroniono mu dalszej pracy, a wręcz wskazano, że cała sytuacja nie powinna mu przeszkodzić w kontynuowaniu swoich obowiązków. Na koniec jeszcze otrzymał informację, że o terminie przesłuchania powiadomiony zostanie w późniejszym czasie. 

K. był już jednak coraz bardziej spóźniony do pracy, postanowił więc wziąć taksówkę, dzięki której mógł dotrzeć do banku w krótszym czasie. Do wspólnej jazdy zaprosił trzech mężczyzn z banku, który byli z nim teraz. Kiedy wrócił do domu, postanowił, że porozmawia z panną Burstner, ale nie zastał jej na miejscu. Spotkał natomiast panią Grubach, czyli właścicielkę pensjonatu, która uważała, że aresztowanie K. to zwykła pomyłka i że mężczyzna zupełnie nie powinien przejmować się tą całą sytuacją. Bardziej przejmowała ją częsta nieobecność panny Burstner. Według właścicielki przynosiło to pensjonatowi złą sławę, której kobieta chciała uniknąć za wszelką cenę. Stenotypistka wróciła jednak w końcu do domu. Było przed dwunastą, kiedy pojawiła się w pensjonacie. K. na nią czekał, więc kobieta zaprosiła go do siebie na rozmowę. Mężczyzna najpierw przeprosił ją za to, że z powodu historii jego aresztowania, w jej pokoju znalazła się historia śledcza. Zaraz jednak zaproponował również, aby mu pomogła. Chciał, aby – jako osoba doświadczona – została jego doradcą na czas procesu. Panna Burstner się zgodziła, choć także i ona nie miała pojęcia za co Józef K. został aresztowany. Po tym spotkaniu Józef wrócił do swojego mieszkania. Był zadowolony, bowiem liczył, że z pomocą kobiety uda mu się przywrócić porządek w swoim życiu i rozwiązać dziwną sprawę aresztowania.  

Rozdział II

Pierwsze przesłuchanie

Józef K. siedział w pracy, kiedy otrzymał telefon z informację, że w najbliższą niedzielę ma się stawić na przesłuchaniu. Dowiedział się również, że ma stawić się w budynku sądu, który znajdował się na przedmieściu.  Informacja ta nie była po myśli K. z wielu powodów. Między innymi dlatego że musiał odrzucić zaproszenie, które otrzymał od zastępcy dyrektora, który chciał go zabrać na przejażdżkę łodzią. Józefowi także zależało na tej wyprawie, ale nie miał innego wyjścia, niż tylko podporządkować się narzuconym mu z zewnątrz zasadom. K. nie dostał jednak żadnych bardziej szczegółowych informacji – nie znał na przykład godziny przesłuchania. Uznał więc, że pójdzie do sądu na dziewiątą, bo jest to najodpowiedniejsza godzina. To był jednak jedynie początek wyzwań związanych z całą sytuacją. 

Kiedy K. dotarł na ulicę Janusza, gdzie mieścił się sąd, rozpoczął poszukiwania sali sądowej. Najpierw przez bramę dostał się na dziedziniec. Tutaj jednak natknął się na ciężarówki należące do rożnych firm. K. znał część z nich z przeprowadzanych transakcji bankowych, zwróciło to więc jego uwagę. K. postanowił wejść do pierwszej z czterech widocznych przed nim klatek schodowych. W tym momencie w jego pamięci pojawiły się słowa Willema, który twierdził, że „wina sama przyciąga sąd”. Zdanie to w kontekście sytuacji Józefa K. zabrzmiało wyjątkowo niepokojąco. K., który czuł się w tej przestrzeni coraz bardziej niekomfortowo, postanowił udawać, że poszukuje stolarza. Chciał mówić wszystkim, że szuka niejakiego Lanza, aby móc zaglądać do kolejnych pomieszczeń. Nazwisko należało do kapitana, który był siostrzeńcem pani Grubach, natomiast nikt z mieszkańców oczywiście kogoś takiego nie znał. To zagranie umożliwiło jednak Józefowi poruszanie się po kolejnych piętrach budynku. W końcu na piątym piętrze odnalazł salę przesłuchań. Drzwi otworzyła mu młoda praczka. Został zaprowadzony do pokoju, w którym siedzieli już urzędnicy ubrani w czarne surduty. K. był zaskoczony, ponieważ cała sytuacja przypomniała zdecydowanie bardziej partyjne zebranie aniżeli przesłuchanie w sądzie.  Zgromadzeni byli do siebie podobni, natomiast z tego tłumu wyróżniał się jeden mężczyzna. Był to gruby urzędnik, który siedział na podium. Gdy tylko K. wszedł, mężczyzna go skrytykował za spóźnienie. K. nawet nie podjął próby tłumaczenia. Odczuł bowiem od razu, że sala jest do niego nieprzychylnie nastawiona, postanowił więc milczeć. Sędzia poinformował go, że w drodze wyjątku zdecydował się go przesłuchać, natomiast następnym razem nie będzie już tolerował takiego zachowania.  

Najpierw sędzia zapytał Józefa K., czy jest malarzem. K. odruchowo powiedział, że nie, natomiast zaraz potem postanowił wytłumaczyć wszystkim zgromadzonym, że wszczęte przeciwko niemu postępowanie jest fikcją. W trakcie swojego wywodu K. był coraz bardziej rozentuzjazmowany, co sprawiło, że zaczął nawet uderzać pięścią w stół. W końcu wyraził domniemanie, że ktoś musi być odpowiedzialny za tę kuriozalną sytuację i podał podejrzenie, że musi za tym stać organizacja utrzymująca, podtrzymująca państwową biurokrację. K. był coraz odważniejszy w swoich sądach. Podzielił się z zebranymi przypuszczeniem, że organizacja, która stała również za jego procesem, doprowadzała do wydania nakazów aresztowania niewinnych ludzi, którzy nie byli w stanie bronić się przed tą silnie działającą machiną. Józef był przekonany, że ta sama organizacja odpowiadała za rosnącą korupcję wśród urzędników. Trudno domniemywać, gdzie K. by zabrnąłby w swoich podejrzeniach, ponieważ w pewnym momencie jego przemowa została przerwana przez krzyk. Okazało się, że mężczyzna ciągnął praczkę w kąt tej sali, na której odbywało się przesłuchanie K. Józef odruchowo ruszył, aby pomóc kobiecie, ale drogę natychmiast zastąpił mu tłum. Barierę stworzyli mężczyźni ubrani w czarne surduty, pod którymi można było dostrzec różnorodne odznaczenia państwowe. Dla K. był to jednoznaczny dowód, że mężczyźni byli szpiclami, co tylko wzmacniało – w jego przekonaniu – jego teorię dotycząca spisku, którego stał się ofiarą.  

K. chciał więc opuścić salę, ale drzwi wejściowe zastawił mu z kolei już sam sędzia. Zwrócił mu uwagę, że takie zachowanie jako aresztanta pozbawia go korzyści, jakie płyną z przesłuchania. Miało to zmienić nastawienie K., ale ten się tylko roześmiał sędziemu prosto w twarz i – ku zaskoczeniu wszystkich – wyszedł z sali.  

Rozdział III

W pustej sali posiedzeń 

Przez kolejny tydzień Józef K. oczekiwał na informację o kolejnym przesłuchaniu. Nic jednak nie nadchodziło. W końcu zrezygnowany Józef samodzielnie w niedzielę jeszcze raz poszedł do sądu. Tym razem wiedział już, gdzie ma się udać. Na miejscu spotkał jednak tylko praczkę. Ta poinformowała go, że sąd dzisiaj nie pracuje. Kobieta zwróciła się do K. i opowiedziała mu o sobie. K. dowiedział się dzięki temu, że mąż kobiety jest woźnym, a oboje podnajmują swoje mieszkanie sądowi na czas posiedzeń. Kobieta przy tym żali się, że musi znosić zaloty sędziego, a także studenta Bertolda. Zdaje sobie ona sprawę, że gdyby okazała mężczyznom nieprzychylność, razem z mężem straciliby pracę, a na to sobie nie mogą pozwolić. Józef K. dowiaduje się na przykład, że praczka otrzymywała od sędziego różnego rodzaju prezenty niby za sprzątanie jego pokoju. Student z kolei obiecywał jej w przyszłości pomóc w osiągnięciu wysokiego stanowiska. W końcu kobieta pokazuje K. księgi sądowe, które z wyobrażeniami na ich temat mają niewiele wspólnego. Są to bowiem tak naprawdę bardzo rozbudowane książki pornograficzne o tytułach takich jak choćby „Plagi, które musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia”. Kobieta proponuje Józefowi pomoc podczas procesu, przekonuje, że dobrze zna sędziego, a to może się przydać. K. jednak odmawia tej formy pomocy i prosi kobietę jedynie, aby przekazała sędziemu, że on Józef nie zamierza dawać nikomu żadnych łapówek, a bronić się będzie sam.  

W pokoju nagle pojawił się Bertold, który przyszedł po praczkę. Przywołał ją do siebie jednym kiwnięciem palca. Okazało się, że kobietę wyzwał sędzia. Józefowi K. kobieta z każdą chwilą podobała się coraz bardziej. Postanowił więc odebrać ją krnąbrnym studentowi i sędziemu. Kiedy K. nad tym rozmyślał, student chwycił praczkę i zaczął wyprowadzać ją w stronę korytarza. K. ruszył z nimi, jego uwagę szybko przyciągnęła jednak kartka „Wejście do kancelarii sądowych”. K. nagle jakby zapomniał o praczce i ruszył do środka. Zastał tam ludzi po raz kolejny ubranych wyłącznie na czarno. Nie byli to jednak urzędnicy, a ludzie oczekujący na rozstrzygnięcia w różnych sprawach. K. domyślił się, że podobnie jak on są oskarżonymi. Ku swojemu zdziwieniu w sali zastał K. między innymi męża praczki. Mężczyzna zwrócił się do K. z prośbą o pomoc. Twierdził bowiem, że on nie jest w stanie zapobiec małżeńskiej zdradzie, a jednocześnie nie miał najmniejszej ochoty się na nią zgodzić. 

Na K. kancelaria zrobiła bardzo przykre wrażenie, dlatego chciał ją jak najszybciej opuścić. Kiedy kierował się ku wyjściu, zasłabł. Na szczęście pomocy udzieliła mu jedna z kobiet pracujących w kancelarii. Uświadomiła go, że taki stan jest normalny u osób, które po raz pierwszy trafiają do kancelarii. Powodem miało być niezbyt czyste powietrze. K. nie był w stanie ustać na własnych nogach. W wyjściu miał mu pomóc elegancko ubrany pan. Wyjście to okazało się jednak właściwie wyniesieniem. Kiedy jednak tylko K. znalazł się na zewnątrz, poczuł się zdecydowanie lepiej. Samodzielnie już oddalił się od sądu i kancelarii. 

Rozdział IV

Przyjaciółka panny Burstner 

K. bardzo zależało na rozmowie z panną Burstner. Kilkukrotnie próbował nawiązać z nią kontakt, słał listy zarówno do jej mieszkania, jak i biura. Odpowiedź jednak na żaden z nich się nie pojawiła. Trzeba było więc uznać, że stenotypistka ostentacyjnie go ignoruje. Mężczyzna nie był jednak gotowy się poddać. W niedziele odkrył, że do pokoju panny Burstner wprowadza się panna Montag – nauczycielka francuskiego, która także wynajmowała pokój u pani Grubach. Przy śniadaniu mężczyzna zapytał gospodynię o przyczynę tej zmiany. Kobieta jednak nie potrafiła udzielić mu zadowalającej odpowiedzi. Pani Grubach wydawała się jednak zadowolona ze zmiany, do której doszło. Ponadto pytania K. były dla niej sygnałem, że K. nie jest na nią obrażony. Uwagę mężczyzny przyciągnęły jednak dziwnego odgłosy, które towarzyszyły przeprowadzce panny Montag.  

K. został poinformowany przez służącą, że panna Montag chce się z nim spotkać w jadalni. Kiedy tam przyszedł, kobieta bez długich wstępów poinformowała go, że panna Burstner nie życzy sobie żadnych z nim rozmów, bo nic one nie dadzą. W jadalni pojawił się kapitan Lanz, co zakończyło rozmowę. K. Postanowił jednak mimo wszystko pójść do panny Burstner. Pukał do drzwi, ale nikt mu nie odpowiadał, postanowił więc wejść do środka. Okazało się, że nikogo tam nie było.  

Rozdział V

Siepacz  

Kiedy K. wychodził do pracy, dotarły do niego niepokojące dźwięki z rupieciarni. Niewiele myśląc, poszedł to sprawdzić. Okazało się, że w środku jest dwóch mężczyzn. Byli to dokładnie ci sami ludzie, którzy pilnowali go pierwszego dnia. Tym razem to jednak oni czekali, aż wymierzona zostanie im kara. Trzeci mężczyzna miał ich wychłostać za to, że chcieli przejąć odzież K. Józefowi zrobiło się przykro. Kiedy informował śledczego o postępowaniu urzędników, nie chciał, aby w ten sposób ich ukarano. W ogóle nie myślał o karze, chciał tylko zwrócić uwagę na niesprawiedliwość postępowania. Niewiele myśląc zaproponował siepaczowi, że to on podda się chłoście. Chciał go także przekupić pieniędzmi za nie wymierzanie tej kary obu mężczyznom. Siepacz nie dał się jednak przekonać. Był przekonany, że jeśli to zrobi, to K. także i na niego doniesie. Mężczyźni byli przerażeni, Franciszek próbował zrzucić winę na Willema. Siepacz rozpoczął jednak wymierzanie kary od Franciszka właśnie i bił go do momentu, gdy ten nie stracił przytomności.  

To, co zobaczył, zrobiło na Józefie ogromne wrażenie. Udał się w stronę domu. Był przekonany, że gdyby nie Franciszek i jego krzyki, być może udałoby się przekupić siekacza. K. uznał, że mężczyzna należał od tej grupy, która za pieniądze jest w stanie nagiąć wiele reguł. K. doszedł do paradoksalnych wniosków, że najskuteczniejszą metodą antykorupcyjną jest przekupstwo. Zdecydował, że gdy dojdzie do następnego posiedzenia w jego sprawie, poruszy kwestię kary, którą powinni otrzymać nie Franciszek i Willem, ale wysocy urzędnicy, którzy byli odpowiedzialni za farsę, jaką było jego oskarżenie. Następnego dnia postanowił zejść do rupieciarni. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zastał tam tę samą scenę, co dzień wcześniej. Wychodząc poprosił woźnych, by posprzątali to pomieszczenie.  

Rozdział VI

Leni  

Któregoś dnia Józefa odwiedził wuj Karol. Był on kiedyś jego opiekunem. Józef darzył go szczególnymi uczuciami, czego najlepszym dowodem było to,  że nazywał go „upiorem z prowincji”. Wuj Karol przyjeżdżał do stolicy, kiedy musiał załatwić jakieś sprawy. Tym razem jednak okazało się, że przyczyną przyjazdu był proces, który toczył się przeciwko K. Wuj o procesie dowiedział się od swojej córki Erny. Ta mieszkała w stolicy na pensji. Wuj był mocno zaniepokojony sytuacją Józefa. Liczyło się także to, że nie tylko Józef poniesienie konsekwencje procesu, ale na dobrą sprawę cała rodzina będzie w niego zamieszczana. Dlatego też wuj Karol uznał, że pomoże Józefowi. Zaprowadził go do kolegi ze szkoły. Huld był adwokatem i do tego bronił ubogich. Jego mieszkanie znajdowało się w tej samej dzielnicy, w której mieścił się sąd. Adwokat był słabego zdrowia, chorował na serce, większość czasu spędzał więc w łóżku. Doglądała go pielęgniarka Leni. Kiedy zobaczyła Karola i Józefa, nie chciała ich wpuścić. W końcu jednak, kiedy interweniował sam adwokat, odpuściła. Huld wiedział już o procesie Józefa. Starał się bowiem być na bieżąco, a poza tym interesowały go sprawy kolegów. W trakcie rozmowy mężczyzn, okazało się, że w pokoju jest jeszcze jedna osoba. Był to dyrektor kancelarii sądowych, który włączył się do rozmowy. Nie uczestniczył w niej natomiast praktycznie sam Józef. Był znudzony całą tą historią. Kiedy tylko usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, skorzystał z okazji i wyszedł z pokoju, aby sprawdzić, co się stało. Okazało się, że to pielęgniarka świadomie rzuciła talerzem o ścianę, ponieważ chciała porozmawiać z K. W gabinecie adwokata zaproponowała, że to ona mu pomoże w procesie. Dała mu także klucze do mieszkania, co było wyraźnym zaproszeniem do spotkania. Kiedy w końcu K. wyszedł z mieszkania adwokata, musiał znieść wymówki wuja, który uznał, że Józefowi bardziej zależy na spotkaniach z Leni niż własnym procesie. 

Rozdział VII

Adwokat. Fabrykant. Malarz

Nadeszła zima, a w sprawie K. niewiele się zmieniło. Huld co prawda jakoś działał, ale K. nie zauważył jakiegoś istotnego przesunięcia w procesie. Adwokat przekonywał K., że zaszkodził sobie i całej swojej sprawie, ignorując tak ostentacyjnie dyrektora kancelarii. Ostatecznie jednak adwokat liczył na pozytywne rozstrzygnięcie całej historii. K. nie był już takim optymistą, męczyło i nużyło go całe to zamieszanie.   

Huld był przekonany, że wszystko zmieni jego pierwszy wniosek. Przekonywał K., że wszystko przygotuje tak, aby jak najskuteczniej popchnąć sprawę do przodu. Nie omieszkał przy tym przypomnieć, jak bardzo doświadczonym jest specjalistą. Józef miał co do niego jednak bardzo duże wątpliwości. W końcu więc postanowił samodzielnie napisać podanie i zająć się tą sprawą. Był pewien własnej niewinności i z pewnością to ułatwiło mu podjęcie decyzji. Problemem podstawowym była jednak nieznajomość aktu oskarżenia. Jak w końcu miał zacząć pisać podanie, skoro nie wiedział, przed czym się broni? Cała ta sytuacja bardzo źle wpływała na K. Coraz bardziej było to także widać w pracy. Józef zaczął bowiem zaniedbywać swoje obowiązki. Szybko wykorzystał to z kolei wicedyrektor, który rywalizował z K. Ten jednak nie przejął się tym szczególnie, ponieważ całą jego uwagę pochłaniała sprawa w sądzie.  

Kiedy pewnego dnia K. nie był w stanie dogadać się klientem, interweniował wicedyrektor i to on sfinalizował kontrakt. Klient jednak przed wyjściem wraca do Józefa i udziela mu rad w sprawie procesu. Wiedział o nim od malarza sądowego. Titorelli sprzedawał mu bowiem obrazy. K. poprosił o list polecający do malarza i go otrzymał. W tym czasie wicedyrektor przejął trzech kolejnych klientów K. Zaczął coraz bardziej czuć się w jego biurze, jak i siebie. K. w końcu to zauważył. Zaniepokoiło go to, bo oznaczało ryzyko, że traci swoją, ciężko wypracowaną pozycję w banku. Jednocześnie jednak nie widział sposobu, jak więcej czasu poświęcać na pracę, skoro proces w jego życiu miał tak wielkie znaczenie.  

K. w końcu postanowił odnaleźć malarza, o którym się dowiedział. Titorelli mieszkał na strychu ubogiego domu. Kiedy K. się tam pojawił, przywitały go kilkuletnie dziewczynki, które przysłuchiwały się jego rozmowie z malarzem. K. pokazał artyście list od fabrykanta. Titorelli postanowił opowiedzieć K. co nieco o sobie. Okazało się, że posadę sądowego portrecisty przejął po ojcu. Józef w pewnym momencie źle się poczuł. Wszędzie panował zaduch, który niespecjalnie mu służył. Malarz zgodził się pomóc w procesie. Przedstawił bohaterowi trzy możliwe sposoby, jak może uzyskać uwolnienie. K. jego zdaniem miał do wyboru ścieżkę prawidłową, pozorną oraz przewleczoną. Malarz postanowił wyjaśnić Józefowi, jak właściwie działa sąd. Tutaj w końcu jeden paradoks gonił drugi. Artysta przypomniał, że sąd nie uznaje właściwie żadnych argumentów, rozstrzygnięcia spraw nie są znane nawet samym sędziom, a niewinnie oskarżony nie potrzebuje żadnej pomocy. K. dowiedział się od malarza, że uwolnienie osoby niewinnej zdarza się wyjątkowo rzadko. Ale się zdarza – byłaby to ścieżka prawidłowa. Pozorne uwolnienie nastąpiłoby gdyby malarz napisał oświadczenie o niewinności K., a pod nim znalazły się podpisy sędziów. Nawet gdyby cała operacja się powiodła, istniało ryzyko, że po jakimś czasie dojdzie do ponownego aresztowania Józefa. Przewleczenie miałoby opierać się na tym, żeby zatrzymać proces w początkowym stadium. Co prawda zarówno oskarżony, jak i chroniący K. musieliby cały czas być w kontakcie z sądem, można byłoby jednak doprowadzić do sytuacji, w której proces by się nie kończył, ale także w żaden sposób nie posuwał do przodu. To rozwiązanie było próbą utrzymania całej sytuacji w zawieszeniu. Jak trafnie podsumował malarz, rozwiązanie to zapobiegłoby nie tylko uwolnieniu oskarżonego, jak i jego skazaniu. K. nie zdecydował się na żadną z proponowanych mu ścieżek. Postanowił wrócić do siebie. Kiedy wychodził, malarz przekazał mu kilka obrazów przedstawiających ten sam krajobraz. Następnie przez drzwi znajdujące się za jego łóżkiem, wyprowadził K. z mieszkania. Po otwarciu drzwi okazało się, że K. trafił do kolejnej kancelarii sądowej. Była ona właściwie identyczna jak ta, w której był na przesłuchaniu. Malarz wyjaśnił zaskoczonemu K., że takie kancelarie znajdują się właściwie w każdym domu. K. ruszył dorożką do banku. 

Rozdział VIII

Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi 

Józef mocno irytował się faktem, że w jego sprawie nie ma żadnych zmian. Postanowił więc odebrać adwokatowi pełnomocnictwo. Pojawił się u niego w domu. Drzwi otworzył mu nieznany mężczyzna. Był chudy, miał długą brodę. Był to kupiec Block, który od wielu lat korzystał z usług Hulda. Mężczyźni wspólnie weszli do kuchni, gdzie Leni przygotowywała obiad. Z Józefem przywitała się bardzo serdecznie. Okazało się, że Block z Huldem znają się od ponad dwudziestu lat. Huld był obrońcą Blocka w procesie, który toczył się od pięciu lat. Ponieważ kupiec chciał mieć jak najlepszą kontrolę nad tym, jak toczy się proces, wynajął jeszcze kilku innych adwokatów. Sam również skupił całą swoją uwagę na procesie. Z tego też powodu większość czasu spędzał u Hulda, aby nie przegapić kluczowego momentu procesu. Okazuje się jednak, że mimo tych wszystkich starań jego proces nie posunął się do przodu ani o krok. Przesłuchiwania ciągnęły się co prawda w nieskończoność, ale o właściwej rozprawie było cicho. 

Kiedy K. przyznał się, że przyszedł wypowiedzieć pełnomocnictwo, w czym historia Blocka jeszcze bardziej go upewniła, kupiec i Leni nie chcieli go wpuścić do adwokata. W końcu jednak udało się to Józefowi. Powitanie zdecydowanie nie należało do najmilszych. Adwokat był bardzo zdziwiony decyzją K., sugerował mu, że powinien się jeszcze raz zastanowić nad tym, co robi. K. jednak był zdecydowany, przedłużający się proces niszczył jego życie, nie pozwalał mu normalnie funkcjonować. Okazało się jednak, że Huld nie był gotowy zrezygnować z tej sprawy. Chciał pokazać Józefowi, jak dobrze jest traktowany w porównaniu z innymi klientami. Wezwał więc do siebie Blocka, po czym zupełnie go ignorował. Kupiec walczył o jego uwagę, między innymi całując go po rękach. Całe to zachowanie bardzo zirytowało K. Patrzył na zachowanie Blocka zdegustowany. Okazało się, że adwokat wierzył, że sprawa kupca zakończy się pomyślnie. Jako oskarżony był bowiem bardzo gorliwy, a jak się okazało, taką postawę sędziowie doceniali.  

Rozdział IX

W katedrze 

Józef coraz gorzej radził sobie w pracy. Jego pozycja słabła z dnia na dzień. W siłę natomiast rósł wicedyrektor, który stopniowo przejmował kolejne obowiązki Józefa. Zaczął kontrolować jego biuro, a samego Józefa wysyłał w miasto z różnymi sprawunkami.  

Józef K. otrzymał na przykład zadanie, aby klientowi z Włoch pokazać kilka zabytków. Umówił się więc z nim na dziesiątą w katedrze. Przed spotkaniem Józef chciał się jeszcze przygotować i powtarzał przydatne sformułowania. Był przeziębiony i źle się czuł, ale postanowił się nie poddawać i stawił się w umówionym z klientem miejscu. Czekał na swojego gościa, przeglądając album z zabytkami. Miał w rękach także kieszonkową latarkę, więc oświetlał nią sobie obrazy wiszące w świątyni. Poruszał się po kościele powoli, aż dotarł do ambony. Tam dostrzegł, że z uwagą przygląda mu się kościelny sługa. K. ruszył za nim. Najpierw szedł główną nawą, następnie do bocznej ambony. Tutaj spotkał księdza. Ten zobaczywszy K., wszedł na ambonę i zwrócił się do niego. Powstrzymał w ten sposób K., który już chciał wyjść. Ksiądz okazał się kapelanem więziennym, który chciał poinformować K., że jego sprawa nie toczy się najlepiej, ponieważ sąd uważa go za winnego. K. poprosił księdza, aby zszedł na dól.  

Po zejściu z ambony ksiądz opowiedział K. przypowieść. Była to opowieść o chłopie, który przyszedł przed bramę pałacu, w którym mieściły się prawa. Chłop chciał poznać to prawo, zobaczyć je na własne oczy. Odźwierny najpierw w ogóle nie chciał go przepuścić, a potem opowiedział mu o tym, o ile groźniejsi strażnicy strzegą kolejnych wejść. Chłop usiadł więc przed bramą i czekał. Przed śmiercią zapytał strażnika, dlaczego nikt inny się przed tą bramą nie pojawił. Okazało się, że to wejście, podobnie jak ten konkretny strażnik byli przeznaczeni tylko dla niego. Ksiądz chciał w ten sposób uświadomić mężczyźnie, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki, a z drugiej strony, że poznanie praw nim rządzących jest właściwie niemożliwe. Strażnik wypełniał jedynie swoje obowiązki. To chłop wybrał oczekiwanie. K. nie był przekonany do takiej interpretacji. Na odchodne usłyszał jednak jeszcze od księdza, że także i on należy do sądu.  

Rozdział X

Koniec 

Józef K. następnego dnia miał obchodzić trzydzieste pierwsze urodziny. Wieczorem przyszli do niego dwaj mężczyźni ubrani na czarno. K. najpierw myślał, że to aktorzy, więc zapytał, z jakiego teatru przychodzą. Wyszedł jednak z nimi razem z pensjonatu bez większych oporów. Dopiero po wyjściu z domu uświadomił sobie, kim oni są. Prowadzili go pod ręce. Komuś z zewnątrz mógł przypominać chorego, ale tak naprawdę mężczyźni uniemożliwiali mu w ten sposób ucieczkę. Na początku K. próbował walczyć, ale mężczyźni byli silniejsi od niego. Na ulicy nagle dostrzegł pannę Burstner. Uznał więc, że musi do końca zachować godność, przestał się więc szamotać. Szedł tak, aby sprawiało to wrażenie, jakby on nadawał kierunek marszowi całej trójki. Nie zatrzymał się przed spojrzeniem policjanta. Jego strażnicy milczeli. Kiedy cała trójka dotarła do opustoszałego kamieniołomu za miastem, mężczyźni rozpoczęli przygotowania do egzekucji. Rozebrali Józefa. Ten był świadomy, co się dzieje. Zdawał sobie sprawę, że to są jego ostatnie chwile. Był jednak paradoksalnie zadowolony z przyjętej postawy. Mężczyźni ustawili go przed wielkim kamieniem. Jedynie jego głowa wystawała ponad głaz. Jeden z mężczyzn wyjął rzeźnicki nóż. Kiedy wszystko zdawało się zmierzać do końca, w budynku kamieniołomu otworzono okno. Ktoś pojawił się w nim. K. zastanawiał się, czy mu współczuje. Myślał o tym, że chce żyć, ale wiedział też już, że nie wygra z przeznaczeniem. Umierał, nie wiedząc właściwie za co. Nie wiedział, kto go oskarżył i czemu nigdy się nie ujawnił. W pewnym momencie jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi wbił mu nóż w serce. W ostatnich chwilach K. pomyślał, że umiera niczym pies.

Potrzebujesz pomocy?

XX-lecie (Język polski)

Teksty dostarczone przez Grupę Interia. © Copyright by Grupa Interia.pl Sp. z o.o. sp. k.

Opracowania lektur zostały przygotowane przez nauczycieli i specjalistów.

Materiały są opracowane z najwyższą starannością pod kątem przygotowania uczniów do egzaminów.

Zgodnie z regulaminem serwisu www.bryk.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności.

Polityka Cookies. Prywatność. Copyright: INTERIA.PL 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone.