Chrupiący pajączek? Smacznego!

Fot. Sxc.hu
Fot. Sxc.hu

Organizacja Narodów Zjednoczonych namawia nas do jedzenia owadów. Eksperci ds. Wyżywienia i Rolnictwa twierdzą, że jedzenie insektów przyczyniłoby się do poprawy bezpieczeństwa żywności, pomogło w walce z otyłością i korzystnie wpłynęło na stan zdrowia obywateli. Problem w tym, że świat zachodni nie bardzo ma ochotę na spożywanie tego typu przysmaków.

Gdyby jednak ktoś chciałby nieco urozmaicić swoje menu – mamy kilka ciekawych propozycji...

Jak owady, to może i pajęczaki?

Skoro ONZ tak ochoczo zachęca nas do jedzenia koników polnych, czy mrówek to może od razu weźmy przykład z mieszkańców Kambodży, którzy uwielbiają... pajęczaki! Ale spokojnie, przecież nie surowe. Przysmakiem są ptaszniki, czyli duże, drapieżne pająki. Podobno odpowiednio wysmażone są bardzo chrupiące, po prostu palce lizać...

Mrówcza jajecznica

Do jedzenia owadów na pewno nie trzeba zachęcać mieszkańców Meksyku. Latynosi od dawna doceniają wartości odżywcze insektów – szczególnie tych we wczesnym stadium rozwoju. Rekordy popularności bije tam potrawa o wdzięcznej nazwe „escamoles”. Trzeba przyznać, że brzmi całkiem apetycznie, wygląda też niczego sobie – ale już składniki tego przysmaku mogą wywołać niestrawność. "Escamoles" to nic innego jak smażone jaja lub larwy mrówek. Meksykanie najczęściej jedzą je z tortillą. Nie stronią też od dorosłych mrówek, które są dla nich tym, czym dla amerykanów chipsy czy popcorn.

Owoce jako źródło witamin

Kto z nas nie lubi owoców? Są smaczne, soczyste i zdrowe, do tego wspaniale pachną! No może poza jednym wyjątkiem. Jest nim "durian" – ogromny kolczasty cytrus, uznawany za przysmak w południowo-wschodniej Azji, który wydziela delikatnie mówiąc specyficzny zapach. A właściwie smród, bo pachnie jak rozkładające się mięso albo zgniłe jaja. Fetor jest tak silny, że na większości azjatyckich hoteli wywieszane są tabliczki zakazujące wnoszenia owocu do budynku. Co do smaku "duriana", to opinie są podzielone – dla turystów, którzy uporają się z jego smrodem jest zdecydowanie za mdły, dla miejscowych to istna ambrozja.

Prawie jak nabiał

Jajecznica na maśle, z boczkiem albo ze szczypiorkiem, jajko na twardo, na miękko, po wiedeńsku lub ewentualnie sadzone, może być też omlet. Kurze jaja można jeść na wiele sposobów. Jednak nic nie przebije mieszkańców Filipin, dla których rarytasem jest „balut” - czyli jaja z zarodkiem... Zapłodnione już jajko zakopuje się na tydzień pod ziemię, później należy je trochę podgotować i zjada się je łyżeczką.

Wątpliwej jakości przysmaki znaleźć można też w Europie. W krajach śródziemnomorskich dużą popularnością cieszą się sery. We Francji rarytasem jest ser pleśniowy, nie wszystkim smakuje, ale w porównaniu z tym co wyprawiają mieszkańcy Sardynii to popularny azul czy nawet cieszące się „specyficznym” zapachem Brie lub Limburger to przysłowiowe „małe piwo”. Na włoskiej wyspie wytwarzany jest "casu marzu", sardyński ser z żywymi larwami. Produkt został niedawno uznany przez UE za tradycyjny wyrób regionalny, jest produkowany w ten sam sposób od ponad 25 lat. Procedura jest dość prosta – ser wystawia się na zewnątrz i czeka, aż „serowe muchy” złożą w nim jaja. W jednym kawałku można znaleźć nawet kilka tysięcy larw.

A może coś z ryb?

Niektórzy będą zaskoczeni, ale w tym miejscu nie pojawi się nic na temat owoców morza. Zamiast o frutti di mare powiemy o śledziu, ale nie będzie to typowy matjas ani rolmops ale narodowy przysmak Szwedów o nazwie surströmming, czyli po prostu sfermentowany, kwaszony śledź. Szwedzi zalecają spożywanie tego rarytasu na świeżym powietrzu.

Ale jeśli komuś konsumpcja surströmminga kojarzy się ze sportem ekstremalnym, to niech pod żadnym pozorem nie próbuje japońskiego przysmaku, jakim jest ryba fugu. Zawarte w jej skórze i wnętrznościach substancje są ponad tysiąckrotnie bardziej trujące niż cyjanek. W Japonii przygotowaniem dania z fugu zajmują się specjalnie wyszkoleni specjaliści, którzy potrafią odpowiednio wypatroszyć rybę i podać ją w odpowiedni, bezpieczny sposób. Smak i faktura mięsa są ponoć wyśmienite.

Wyjątkowe potrawy mięsne

Czyli wołowina i baranina, ale nieco inaczej. Hiszpania bardzo słusznie kojarzy się z bykami. Mieszkańcy Półwypu Iberyskiego uwielbiają corridy, gonitwy i potrawy z mięsa tych zwierząt. Ale nie chodzi tu o zwykłe steki. Prawdziwym przysmakiem tamtejszej kuchni są bycze jądra, ogon albo uszy smażone na głębokim tłuszczu.

Z kolei w Kirgistanie „narodową” potrawą jest baranina, najczęściej gotowana. Barany są jednak gotowane w całości, razem z głową, a jeśli akurat przypadkiem trafimy do domu, w którym przygotowano taką potrawę, to czeka nas niecodzienny rytuał. Każdy gość jest częstowany baranim okiem – jeśli zostanie nam podany taki specjał to nie mamy wyjścia i musimy go zjeść inaczej popełnimy straszne faux pas i śmiertelnie obrazimy gospodarza i jego rodzinę. Jeśli jednak zjemy oko – zyskamy nowego przyjaciela. Podobno najlepszym sposobem jest szybkie połknięcie oka – choć to wcale nie takie proste – niektóre są wielkości dojrzałej moreli.

Krwawa Mary

To oczywiście słynny drink, na bazie wódki i soku pomidorowego, a swoją nazwę zawdzięcza czerwonej barwie, zbliżonej do koloru krwi. Swoją „bloody mary” mają też Tajlandczycy, z tymże w tym przypadku nazwa jest bardziej dosłowna, bo chodzi o napój z krwi węża. Miejscowi uważają go za najsilniejszy z afrodyzjaków. Krew jest spożywana w stanie czystym, albo jako składnik wina ryżowego, które podobno ma neutralizować działanie jadu.

Ale i Polacy nie gęsi i swoją krwistą potrawę mają. Mowa oczywiście o słynnej czerninie, zwanej czarną polewką. To zupa, której podstawowym składnikiem jest krew, najczęściej właśnie gęsia albo kacza, lub ewentualnie kurza czy królicza. Czarninę podaje się z kluskami, domowym makaronem, pyzami lub z gotowanymi ziemniakami. Smacznego!

Mariusz Krzemiński

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych