Rozmowa
Marek Wojtas, prezes oddziału Krajowej Izby Kominiarzy w Kaliszu (Fot. Dawid Młynek)
Marek Wojtas, prezes oddziału Krajowej Izby Kominiarzy w Kaliszu (Fot. Dawid Młynek)

Lubi pan swoją pracę? 

Oczywiście. Inaczej bym jej nie wykonywał. 

A właściwie dlaczego? Nie dość, że trudna, to jeszcze niebezpieczna, jak się domyślam. 

W połowie praca kominiarza odbywa się na wysokościach. Mimo umiejętności, sprzętu i najszczerszych chęci nie zawsze jesteśmy w stanie zabezpieczyć się na sto procent. Linki czy uprzęże przeszkadzają w robocie, a często nie mamy nawet do czego się przypiąć. Po dachu chodzimy bez zabezpieczeń, w dodatku narażeni na toksyczne substancje. Chociażby sadza opałowa. Jak człowiek stoi nad wylotem komina, bucha mu to wszystko w twarz. Najgorsze są pyły PM10 i PM2,5 [cząstki o średnicy mniejszej niż 10 oraz 2,5 mikrometra – przyp. aut.], zawierają metale ciężkie i są odpowiedzialne za choroby układu oddechowego i krążeniowego, różnego rodzaju alergie, a w dłuższej perspektywie także za nowotwory. 

Co sprawiło, że wybrał pan ten zawód? Czy to ze względu na rodzinną tradycję?  

Zupełnie nie. U mnie w rodzinie nikt nie był kominiarzem. Z wykształcenia jestem technikiem samochodowym, ale szczerze panu powiem, że szybko straciłem do tego serce.  

Z kominiarstwem zetknąłem się w 1996 roku dzięki Bronisławowi Adamkiewiczowi, który był długoletnim mistrzem kominiarskim w Spółdzielni Pracy Kominiarzy w Poznaniu, Zakładzie w Kaliszu. To dzięki niemu poznałem tajniki tego zawodu i poczułem, że może być moim powołaniem. Chociażby dlatego, że można uratować – i nierzadko się ratuje – ludzkie życie. Niektórzy kominiarstwo traktują nawet jak misję: że chronią domostwa przed pożarem. Wiele osób o tym nie wie, ale kominiarz jest zawodem zaufania publicznego, tak jak strażacy czy policjanci. Jesteśmy ostatnim ogniwem i to dzięki nam nie dochodzi do zatrucia czy pożaru. 

Jak wygląda zwykły dzień pracy kominiarza?  

Około godz. 8 rano wszyscy zbieramy się w biurze mojego zakładu kominiarskiego. Razem z dziewięcioma pracownikami, których zatrudniam, działamy na terenie całego Kalisza, ale dojeżdżamy także do okolicznych miejscowości. Z reguły dzień zaczynamy podziałem prac i kawą. Mamy co robić – oprócz przeglądów, czyszczenia i zabezpieczenia przewodów kominowych czyścimy połacie dachowe i wykonujemy drobne prace murarskie. Jak już ustalimy, kto, co i gdzie będzie robił, pobieramy sprzęt. To kamery, młoty, liny i wiertarki oraz materiały, które mamy instalować, na przykład wkłady lub nasady kominowe. Z tym wszystkim pakujemy się do samochodów i jedziemy na zlecenia. Dziennie odwiedzamy co najmniej 50, a czasem nawet 100 mieszkań. 

Jesteśmy ostatnim ogniwem i to dzięki nam nie dochodzi do zatrucia czy pożaru (fot. Dawid Młynek)

Załóżmy, że otrzymacie zgłoszenie o niedrożnym kominie w kamienicy z 1904 roku. Wyznaczona ekipa ze sprzętem dojeżdża na miejsce, wchodzi na dach i co dalej? 

Trudności zaczynają się już przy podpięciu lin. Szczególnie w tak starych budynkach, gdzie nie ma o co ich zahaczyć. Można o komin, ale tu najczęściej kominy są w kiepskim stanie technicznym, więc jest to zbyt niebezpieczne.  

Jak już się rozłożymy, robimy tzw. inwentaryzację. Jeden kolega chodzi po mieszkaniach ze świecami dymnymi, przepala połączenia kominowe i razem nanosimy je na szkic techniczny. Dzięki temu wiemy, czy przewody są szczelne, drożne, właściwie podłączone i czy nie stwarzają zagrożenia.  

Czym jest przepalanie? 

Najczęściej w kominie przewodów jest kilka. Aby stwierdzić, do którego jest podłączona kratka wentylacyjna na przykład pana Kowalskiego, odpalamy świecę dymną i sprawdzamy, którą dziurą wypada dym ponad dach. Zdarza się często, że podłączenia są pomieszane, ponieważ ludzie w tym gmerają podczas remontów domowych, aby położenie kratki pasowało na przykład do wystroju mieszkania, układu mebli. Stąd, trzeba dodać, są różne wypadki. Chociażby wtedy, gdy wentylacja zostaje połączona z przewodem odprowadzającym spaliny gazowe albo z pieca na opał stały. Na przykład większość nowoczesnych pieców gazowych typu Junkers ma zabezpieczenie przeciw cofającym się spalinom, ale starsze modele częściej szwankują. To w parze z niedrożnym przewodem kominowym doprowadza do sytuacji, w której spaliny mogą się cofnąć do kuchni czy łazienki. 

Odwołując się do pana wieloletniego doświadczenia: gdzie się wydarza więcej wypadków? W starym czy w nowoczesnym budownictwie? 

Już sam sposób, w jaki ogrzewane są nowe budynki, wyklucza wypadki, bo w większości nie stosuje się aparatów do podgrzewania wody, tylko jest centralne ogrzewanie. Nie ma więc przyczyny zatruć spalinami. W starych budynkach takich zagrożeń jest więcej, bo kiedy je stawiano, inaczej myślało się o konstrukcji. Z tym myśleniem spotyka się wadliwość sprzętu, który w końcu, po iluś tam latach, zawsze zacznie tracić, chociażby na szczelności.  

Osobna sprawa to domy jednorodzinne. Wylęgarnie problemów. 

Ludzie stwierdzają: jestem na swoim i mogę robić, co mi się podoba?  

Zgadza się. Bardzo często spotykamy się z tym, że zasady bezpieczeństwa są lekceważone, pomijane, na przykład ze względu na to, że ważniejszy dla właścicieli domu jest wystrój. Przykład sprzed kilku tygodni: trafiliśmy na piec węglowy, którego metalowe łączenia biegły przez ściankę z płyty OSB, czyli z drewna. No jak to ma się nie zapalić? Żeby być sprawiedliwym, dodam, że świadomość jakoś tam rośnie, a sytuacja się poprawia. Ale wciąż około połowy wypadków, awarii instalacji czy pożarów, z którymi mamy styczność, dzieje się właśnie w domach jednorodzinnych. 

Bardzo często spotykamy się z tym, że zasady bezpieczeństwa są lekceważone, pomijane (fot. Dawid Młynek)

Co jest najtrudniejszą częścią pracy kominiarza? 

Na zawód kominiarza składają się dwa rodzaje zdań. Pierwszy to czysto fizyczna praca, o której już mówiłem – chodzenie po dachach itp. Drugi to kontakt z ludźmi, edukowanie, tłumaczenie, co jak działa i dlaczego na przykład zaklejona tłuszczem kratka jest niebezpieczna.  

Co jest trudniejsze? Myślę, że to indywidualna kwestia. Jeden kolega nie lubi gadać, a drugi przeciwnie. Dużo zależy też od ludzi. Z jednymi można spokojnie porozmawiać, słuchają i rozumieją nasze zalecenia. Inni mają wrogie nastawienie – przychodzi mi tu jakiś brudny kominiarz i będzie mi mówił, co mam robić. 

No właśnie. Zawód kominiarza jest ważny, a mam wrażenie, że przylgnęła do niego żartobliwa łatka. I jeszcze ten motyw z guzikiem na szczęście. I sprzedawanie kalendarzy. 

Wyobrażenie kominiarza jako osoby, która ma linę na plecach i wybiera sadzę, jest mocno już nieaktualne. Tym bardziej sprowadzanie kominiarzy do czyścicieli kominów jest krzywdzące i niesprawiedliwe. Oczywiście robimy i to, gdy zajdzie potrzeba, ale przede wszystkim wykonujemy przeglądy, sprawdzamy, czy zachowane są względy bezpieczeństwa. No i tłumaczymy. A często zdarza się, że ludzie się skarżą na zasłabnięcia, bóle głowy, zawroty itp., a my potem wykrywamy niedrożność przewodu spalinowego…  

Łapanie się za guzik na szczęście jest nawet zabawne i nieszkodliwe, a ludzie raczej miło reagują, gdy nas widzą. A co do kalendarzy, to prawdziwi kominiarze ich nie sprzedają. Jesteśmy tak zajęci, że nie mamy czasu, żeby jeszcze chodzić i rozdawać gadżety. W Polsce funkcjonują firmy, które zajmują się dystrybucją takich materiałów. Ich pracownicy zakładają mundur, chodzą po domach i wyciągają od ludzi pieniądze. To są pseudokominiarze i nie mają nic wspólnego z tym, co robimy naprawdę.  

A co pana najbardziej zaskoczyło przez te wszystkie lata pracy? Reakcja ludzka? Rzecz znaleziona w kominie? 

(chwila ciszy) Największe zaskoczenie było wtedy, gdy znaleźliśmy pocisk. 

Pocisk? Amunicję? 

To było w bardzo starym domu. Czyściliśmy komin z sadzy, gdy nagle wyciągnęliśmy ze środka zardzewiały, skorodowany pocisk moździerzowy dużego kalibru. Natychmiast zadzwoniliśmy po służby, żeby to zabezpieczyły, ale proszę mi wierzyć, że wszyscy mieliśmy przerażenie w oczach. 

Musiał tam tkwić jeszcze od czasu wojny. 

Innym razem mieliśmy niedrożność przewodu kominowego, a żeby jej zaradzić, używamy narzędzia, które potocznie nazywamy "bolcem". Ma on około 25 cm długości, 10 kg wagi oraz walcowatą budowę z zaostrzoną końcówką do przebijania najtwardszej sadzy. Bo musi pan wiedzieć, że pyły i zanieczyszczenia powstałe w wyniku spalania w połączeniu ze skroploną parą wodną tworzą substancję, która konsystencją przypomina smołę. Im gęstszy jest dym ze spalanych rzeczy, na przykład plastiku czy polakierowanych mebli ze sklejki, tym szybciej i mocniej komin się zatyka.  

No i proszę sobie wyobrazić, że pewnego razu, kiedy staraliśmy się udrożnić komin w bloku mieszkalnym, nasz bolec wpadł do mieszkania. Okazało się, że w ścianie, gdzie biegnie przewód kominowy, właściciel wykuł sobie szafeczkę na kosmetyki. Ponieważ nie wiedzieliśmy, że nasz bolec tam wpadł, to ciągnęliśmy go jak zwykle, no i stłukł wszystko, co było wokół. A że bolec wpadł akurat do łazienki, to do wymiany była umywalka, toaleta, wanna. No kompletne pobojowisko. 

Mamy końcówkę marca. Zakładając, że po drodze nie będzie żadnego potężnego załamania pogody, to jak podsumowałby pan tegoroczny sezon grzewczy? 

Sezony grzewcze w praktyce kończą się gdzieś w okolicy połowy kwietnia, ale już teraz widzę, że w stosunku do zeszłego roku zdecydowanie więcej było pożarów. Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej donosi, że od początku 2023 roku do połowy marca doszło do ponad 9 tys. pożarów domów i mieszkań. Dla porównania w całym 2022 roku zanotowano 32 320 pożarów w obiektach mieszkalnych. Z kolei w związku z incydentami z tlenkiem węgla strażacy interweniowali w 2023 roku ponad tysiąc razy. W całym poprzednim roku było 4686 interwencji. Zatrucia są o tyle niebezpieczne, że zaczynają się niewinnie, bólami czy zawrotami głowy, a ludzie nie łączą tego z nieszczelnymi instalacjami. 

Wyobrażenie kominiarza jako osoby, która ma linę na plecach i wybiera sadzę, jest mocno już nieaktualne (fot. Dawid Młynek)

W obawie przed ciężką zimą i brakiem węgla spowodowanym wojną w Ukrainie polski rząd zamówił go aż z Kolumbii. Opinia na jego temat jest, delikatnie mówiąc, spolaryzowana. A pan co sądzi? 

Nawet nie wiem, gdzie zacząć ten temat. To jest tragedia. Praktycznie tyle samo wyciągamy, ile wkładamy do pieca, ale nie w postaci sadzy, tylko niespalonych bryłek. Jego kaloryczność jest na tyle mała, że on się nie spali w zwykłych paleniskach. Mówiąc najprościej: to jest węgiel, który nie nadaje się do warunków domowych. Jego powinno się używać w fabrykach czy elektrociepłowniach, a nie do ogrzania domu czy kamienicy.  

Rozumiem argument, że sytuacja była wyjątkowa i trzeba było reagować szybko, aby Polakom nie było zimno, ale w praktyce był to najgorszy możliwy wybór. Nie dość, że węgiel z Kolumbii jest słabej jakości, to jeszcze przy jego spalaniu wydziela się mnóstwo szkodliwych związków chemicznych, takich jak tlenki siarki, tlenki azotu czy wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. 

Mamy 2023 rok i pomimo już wieloletniego trąbienia o zmianach klimatycznych, rekordowym poziomie zanieczyszczenia powietrza, smogu śmierdzącym wędzonką itd. w mediach czytam o kolejnych przypadkach, że ludzie palą w piecach meble czy butelki plastikowe. Jak to wygląda z pańskiej perspektywy? To są pojedyncze przypadki rozdmuchane w internecie czy jednak jest aż tak źle? 

Powiem tak: odkąd inflacja zaczęła szaleć, a drożyzna przygniotła ludzi, wywóz śmieci wielkogabarytowych drastycznie spadł. W stosunku do jesieni 2021 roku gminy i samorządy donosiły nawet o 50-procentowej różnicy. Słyszałem też o "śmieciowym szabrownictwie". 

Ludzie kradli śmieci, żeby nimi palić? 

Dokładnie. W nocy, zanim pojawili się pracownicy firm odbierających odpady komunalne, znikały worki z plastikiem i papierem czy innymi odpadami do recyklingu. Ogólnie to za każdym razem, gdy mam wrażenie, że widziałem już wszystko, jedziemy z interwencją i znów jestem zdruzgotany tym, co znajdujemy na miejscu. Stare meble, śmieci, najróżniejsze plastiki, buty. Wszystko do spalenia.  

Albo sytuacja całkiem niedawna: staliśmy na dachu, gryzący smród, który wydostawał się z komina, był nie do wytrzymania. Okazało się, że mężczyzna palił w piecu ciuchami, które dostał od Polskiego Czerwonego Krzyża. A te ciuchy były z poliestru. Moim zdaniem to kwestia niedoinformowania. Ciuch to ciuch, pewnie myślał, że bawełna. 

Inną sprawą jest ekonomia. Nawet kiedy przyjdziemy do ludzi, wytłumaczymy, czym można palić, a czym nie, bo trują nie tylko siebie, ale też wszystkich wokół, to oni potakują głowami, ale mówią, że im zimno. Jak tak teraz o tym myślę, to chyba najgorsza część mojej pracy: gdy ludzie zgadzają się z tym, co mówię, i przepraszają, że robią źle, ale nie stać ich ani na węgiel, ani na drewno. No i co my, jako kominiarze, możemy wtedy zrobić? 

W starych budynkach zagrożeń jest więcej, bo kiedy je stawiano, inaczej myślało się o konstrukcji. Z tym myśleniem spotyka się wadliwość sprzętu, który w końcu, po iluś tam latach, zawsze zacznie tracić, chociażby na szczelności (fot. Dawid Młynek)

Czyli jednak z ekologiczną świadomością czy wyobraźnią ludzi nie jest aż tak źle, a głównym problemem są pieniądze? 

Co by nie powiedzieć, miasta jednak robią coraz więcej: od dotowania ekologicznego ogrzewania, na przykład wiatrowego, po walkę z tzw. kopciuchami. Na przykład w ramach programu „Czyste powietrze" można aplikować po bezzwrotne dotacje na zakup pieca piątej klasy. Wysokość dofinansowania jest uzależniona od miesięcznych dochodów, ale dla najuboższych domostw dotacje sięgają nawet 90 proc. Co prawda na dobry kocioł piątej klasy trzeba przeznaczyć średnio od 10 tys. zł, ale emituje aż 50 razy mniej pyłów i szkodliwych gazów co kotły trzeciej i czwartej klasy. I potrzebuje o ponad połowę mniej opału do wygenerowania porównywalnej ilości ciepła. To z kolei przekłada się na wymierne oszczędności w miesięcznym rozrachunku.  

Ogólnie jestem zdania, że sprawy idą w dobrą stronę, tylko że zmiany postępują bardzo wolno i jeszcze nie na dużą skalę. Wierzę i mam głęboką nadzieję, że gdy ekologiczna technologia – jak fotowoltaika, pompy ciepła czy biomasa – stanie się bardziej przystępna cenowo i się upowszechni, to będzie się odchodzić od opału stałego.  

Skoro przyszłość będzie – a przynajmniej powinna być – zielona, to jaki pana zdaniem los czeka kominiarstwo? Czy odnawialne źródła energii oraz odejście od opału stałego nie sprawią, że kominiarz stanie się zawodem skazanym na wymarcie? 

W pewnym momencie, gdy świat przejdzie już na ekologiczną energię, nasz zawód może być wygaszany. Nie obawiam się jednak całkowitego zapomnienia, bo zawsze będziemy mieć przewody wentylacyjne w budynkach i zawsze ktoś będzie musiał sprawdzać ich drożność. Bardziej od biegania po dachach spodziewam się monitoringu i nadzoru prawidłowego działania instalacji. Świat będzie się zmieniał, zawód kominiarza również.  

Marek Wojtas. Mistrz kominiarski, prezes oddziału Krajowej Izby Kominiarzy w Kaliszu oraz kierownik największego zakładu kominiarskiego w Wielkopolsce. W ciągu swojej ponad 25-letniej kariery wyczyścił niezliczoną liczbę kominów. 

Damian Nowicki. Dziennikarz i reportażysta freelancer, najściślej związany z "Gazetą Wyborczą" oraz "Tygodnikiem Powszechnym". Absolwent filozofii i filmoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Jego teksty zostały wyróżnione w kilku konkursach dziennikarskich, w tym nominacją do nagrody Grand Press 2022 w kategorii wywiad. Najbardziej poruszają go systemowe problemy, które krzywdzą bezbronnych ludzi. Pracuje nad debiutancką książką o nadużyciach w polskim środowisku akademickim, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.