Spodobało ci się? Polub nas
Jerzy Woropiński urodził się na Pradze, a dokładnie na ulicy Grajewskiej. - W czasie okupacji Niemcy zabrali mojej rodzinie dom i przenieśli do lokum na Pradze, gdzie toczyło się naprawdę koszmarne życie - opowiada.
Fotograf spędził na Grajewskiej 20 lat. Gdy tylko nadarzyła się okazja, uciekł na drugą stronę Wisły. - Nie cierpiałem Pragi. Nie pasowałem tam, gdybym miał zostać, musiałbym żyć tak, jak pozostali. A to nie wchodziło w grę - mówi. - Przeniosłem się na Żoliborz i zacząłem pracować w agencji fotograficznej Interpress - dodaje.
Na zdjęciu: Ulica Ząbkowska, okolice Brzeskiej.
Szybko okazało się, że umiejętności fotograficzne młodego chłopaka znacznie odbiegają od tych prezentowanych przez jego kolegów z agencji.
- Musiałem się doszkolić, więc zadałem sobie trudny temat - Pragę - mówi. - Dlaczego trudny? Bo jeszcze nikt nigdy nie robił tam zdjęć. Fotoreporterzy nie jeździli na Pragę, bo nie było takiej potrzeby. W tych czasach chwalono się rzeczywistością, a nie pokazywano obdrapane mury, biednych ludzi, nędzę. A tam nic, tylko bieda - dodaje.
Na zdjęciu: Ulica Ząbkowska, niedaleko Targowa i ulica Brzeska i Bazar Różyckiego. Ząbkowska była w latach 70. wybrukowana kostką, jeździły po niej tramwaje. Była gwarna, pełna ludzi, handel wysypywał się na ulice. Była przedłużeniem Bazaru.
Nikt w dobie socrealizmu nie zamówiłby takich zdjęć od młodego szkolącego się dopiero fotografa. - Potrzebowałem szybkiej lekcji, Praga wydawała się idealna. Z tą szemraną dzielnicą nie rozstałem się przez kolejne pięć lat - opowiada.
- Jeździłem tam, robiłem zdjęcia, a potem szybko stamtąd uciekałem. Za długo swojej twarzy nie można było na Pradze pokazywać - dodaje Woropiński. Fotograf musiał wymyślić jakiś sposób, aby aparatem nie "prowokować" swoich bohaterów. - Gdybym miał tam normalnie robić zdjęcia, to bym nie przeżył. Więc jak sfotografować bazar pełen ludzi, którzy zdecydowanie nie życzą sobie, żeby robić im zdjęcia? Udawałem, że chcę sprzedać aparat. Podawałem jednak taką cenę, że tym, którzy mieli chrapkę na moje cenne narzędzie pracy, od razu miny rzedły. W ten sposób aparat na zawsze został przy mnie - opowiada.
Na zdjęciu: Strażnicy kolejkowi na ulicy Targowej. W czasach PRL strażnicy pełnili funkcję osób "zajmujących kolejkę". Obecnie mieści się tam Muzeum Pragi.
Fotograf przyznaje, że kilka osób było zainteresowanych zakupem jego sprzętu. - Pytali się, skąd taka wygórowana cena? Mówiłem, że to pamiątka po babci. Nikt nie drążył tematu. Na Bazarze można było sprzedawać wszystko i za ile się chciało. Nawet, jeśli mieli mnie tam za głupka, to nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby mnie stamtąd wyrzucić - śmieje się.
Jerzy Woropiński nigdy nie trzymał aparatu przy twarzy, a zawszy na brzuchu - robił zdjęcia z tzw. "biodra". - Długo ćwiczyłem tę metodę. Sprzęt nie był tak prosty jak dziś, nie było autofocusa, musiałem wyćwiczyć perspektywę, ustawianie głębi ostrości - opowiada.
Na zdjęciu: Ulica Targowa. Starsza kobieta przed apteką sprzedaje czosnek.
Woropińskiego na Pradze tolerowano, jak twierdzi fotograf - to wszystko zasługa jego osobowości. Co nie znaczy, że mógł on się tam czuć jak "swój". - W dzielnicy grasowały różne bandy złodziei, gdy szedłem tam po raz kolejny, już mniej więcej rozpoznawałem, kto jest kim. Kiedyś natknąłem się na takiego jednego mafiosa praskiego. Gdybym tylko mógł, z każdej strony bym go obfotografował. Ale się nie odważyłem. Wiedziałem, że jeśli wykonam jakiś niefortunny ruch, to już po mnie. Popatrzyłem na niego, on na mnie, udałem idiotę, że niby się rozglądam i poszedłem - opowiada fotograf.
Na zdjęciu: Wejście na Bazar Różyckiego. Sylwetka fotografa odbiła się w witrynie sklepowej. Na zdjęciu widać, jak fotograf wykonuje zdjęcie z tzw. "biodra".
Mężczyzna, jak twierdzi Woropiński, handlował skradzionym towarem. - Stał na skrzyżowaniu alejek i czekał. Po kilku chwilach zjawiały się jakieś drugorzędne złodziejaszki i przynosiły mu towar. Potem przychodził ktoś inny i zabierał, to co tamci przynieśli, ze sobą. A główny dowodzący stał i czekał na kolejną dostawę - opowiada fotograf.
Na zdjęciu: Tzw. Dom "Pod Sowami", jeden z najpiękniejszych domów na Pradze, na skrzyżowaniu ulicy Jagiellońskiej i Okrzei. Od niedawna kamienica przechodzi remont.
Woropiński, wybierając się na Pragę, kierował się podstawową zasadą. - Jak się bałem, nie szedłem. Ludzie tam mieszkający, zwłaszcza ci z Bazaru, mieli nieprawdopodobny instynkt. Gdyby wyczuli, że się boję, rzuciliby się na mnie jak wilki. Człowiek promieniuje strachem. Jeśli się boisz, lepiej nie szarżować - opowiada.
Na zdjęciu: Wjazd do fabryki spirytusu, czyli dawnego Konesera. Dziś znajduje się tam Muzeum Polskiej Wódki.
Fotograf nie rozmawiał z bohaterami swoich zdjęć, choć, jak przyznaje, zdarzyło mu się zostać przez kogoś zaczepionym. - Niektórzy zapraszali mnie do siebie do mieszkania. Pomagałem im coś wnieść do środka i zostawałem, robiłem zdjęcia. Pozwalali mi na to. Fotoreporter musi być komunikatywny i wzbudzać zaufanie. Przede wszystkim jednak nie może ustawiać się ponad swoich bohaterów - opowiada Woropiński.
Na zdjęciu: Na Pradze wszystko można było kupić.
Jaka była ta Praga w latach 70.? - To była taka wyspa na morzu jeszcze większego dna. Przez wiele lat była dzielnicą funkcjonująca poza jakąkolwiek jurysdykcją policji. Gromadził się tam cały szemrany świat. Dopiero gdy włączono Pragę w granice miasta, policja zaczęła się nią interesować. Ale też nie za bardzo, dopiero gdy rzeczywiście wydarzyło się coś poważnego, jakieś morderstwo, itd., to interweniowała. Na Pragę nikt nie przyjeżdżał rozrabiać, to stamtąd różne bandy jeździły na drugą stronę miasta, grasowały, a potem wracały do siebie. I ten charakter dzielnicy wciąż tam pozostał. Odrobinę wypolerowały go działania milicji, ale mentalność mieszkających tam ludzi niewiele się zmieniła - opowiada.
Na zdjęciu: Odpoczywające starsze kobiety. Rejon Ząbkowskiej i Targowej. Takich obrazków było wiele. Wtedy na Pradze mieszkało bardzo dużo starszych osób. Były to czasy tuż po wojnie, podczas której wielu Polaków zginęło. Zostali starsi i dzieci.
W albumie pojawiają się zdjęcia przedstawiające architekturę, budynki, ulice. Ale jak twierdzi Woropiński, fotoreportaż jest przede wszystkim o ludziach. - To oni tworzą atmosferę miasta. Bez nich fotoreportaż jest pusty i nic nie mówi o danym miejscu. Bazar jest na to najlepszym przykładem. Pozbawiony ludzi, to tylko sterta bud, gdzie śmierdzi, jest brudno, a wszędzie dziury, wypełniające się wodą w czasie deszczu - opowiada.
Na zdjęciu: Sytuacja na ulicy Jagiellońskiej. Kobieta ze zdjęcia nawet nie zauważyła, kiedy fotograf zrobił jej zdjęcie.
Można oglądać zdjęcia tylko powierzchownie, zauważać te najbardziej oczywiste elementy, widzieć to, co jest. Ale, jak mówi fotograf, jeśli zatrzyma się chwilę dłużej na jednym zdjęciu i postara się zobaczyć to, co znajduje się poza kadrem, zacznie się poznawać całe tło życia mieszkańców danego miejsca i dostrzegać detale, które gdy po fotografiach zaledwie się "ślizga", pozostają niezauważone.
Na przykład to, że ludzie z Pragi w ogóle się nie uśmiechają. - Z dwóch tysięcy zdjęć, które zrobiłem na Pradze, mógłbym znaleźć może trzy, na których ktoś rzeczywiście się uśmiecha - mówi.
Na zdjęciu: Kolejka do komisu, przy wyjściu z Bazaru Różyckiego. Co kobiety miały, to sprzedawały, jak mówi fotograf.
Albo to, jak toczyło się życie na praskich podwórkach. - Zdjęcia pokazują, że te praskie dzieci są niewolnikami swoich podwórek. Te podwórka są jak klatki, jedyna przestrzeń, w której dzieci stamtąd się wychowują. Nie znają innego życia, ich kontakt ze światem ogranicza się do tego betonowego wielokąta z trzepakiem w środku - dodaje.
Na zdjęciu: Jedno z podwórek na Pradze. Fotograf nie pamięta, gdzie dokładnie się znajdowało, wszystkie podwórka wyglądały podobnie. Były betonowe, klaustrofobiczne, fotograf mówi o nich - klatki.
Dla mieszkańców lewobrzeżnej Warszawy życie na Pradze to był dramat. Inaczej jednak postrzegali swoją egzystencję mieszkańcy szemranej dzielnicy. - To życie nie było ani ponure, ani kolorowe. Dla tych ludzi było po prostu normalne. Smutno i przygnębiająco robiło się wyłącznie wtedy, gdy zdarzyło się coś naprawdę dramatycznego, np. kogoś zabito. A tak, nędzne, ale zwyczajne życie. Innego nie znali. Po drugiej stronie Wisły za czasów PRL też nie było wesoło. Ale dopóki dostawało się papier toaletowy i czasem udawało się wystać w kolejce po mięso, to wszyscy byli szczęśliwi. Dopiero, jak zaczęli wyjeżdżać, to uświadomili sobie, że ich życie wiele nie różni się od tego po drugiej stronie Wisły. Że to po prostu samo dno - opowiada Woropiński.
Na zdjęciu: Ulica Ząbkowska.
Woropiński twierdzi, że Praga wciąż jest bardzo zanurzona w swoim charakterystycznym świecie. Uważa, że zabiegi ludzi z lewego brzegu Wisły, próbujący bratać ze sobą dwie całkiem odmienne od siebie grupy, nie przyniosą oczekiwanego rezultatu. - Oni zawsze dla mieszkańców Pragi będą obcymi. Będą tolerowani, ale nigdy się z nimi nie zintegrują. To całkiem inna mentalność. Może za kilka pokoleń się to zmieni, ale w najbliższym czasie - na pewno nie - mówi.
Na zdjęciu: Ulica Ząbkowska, niedaleko Bazaru Różyckiego.
Spodobało ci się? Polub nas
Mimo że Woropiński nie polubił Pragi po swoim fotoreportażu, to jego wycieczki do szemranej dzielnicy okazały się przydatne. - Każde zdjęcie to nauka. Każda wyprawa, każdy reportaż to rozwój zawodowy. Ten temat Pragi i Bazaru przeleżał w moim archiwum w garażu kilka ładnych lat. W końcu te zdjęcia zyskały na znaczeniu, niewiele osób wie, jak wtedy wyglądała Praga, bo nikt się tam wolał nie zapuszczać. Cieszę się, że mogę pokazać je w albumie.
Na zdjęciu: Róg ulicy Ząbkowskiej i Brzeskiej. Widać sklep Bieliźniarz. Dziś nad tym miejscem górują wieżowce. - To niesamowite, że to część stolicy kraju, samego centrum Europy. Absolutna prowincja, jak mówi fotograf.