Bitwa o Kołobrzeg to największa bitwa miejska, w jakiej walczyły regularne jednostki Wojska Polskiego [FRAGMENT]

"Piętnaście sekund" to reportaż o Polakach walczących na froncie wschodnim. Piotr Korczyński zebrał relacje ostatnich żyjących, dotarł do dokumentów. Przedpremierowo publikujemy fragment książki, doyczący bitwy o Kołobrzeg. Miasto zostało zdobyte 18 marca 1945 roku.

Bitwa o Kołobrzeg była największą maszynką do mięsa w warunkach miejskich, jakiej przyszło doświadczyć regularnym jednostkom Wojska Polskiego. Dla wyższego dowództwa 1 Armii to, że Kołobrzeg został przez Niemców zmieniony w twierdzę, było niemiłą niespodzianką. Zresztą w kwaterze Żukowa też o tym nie wiedziano. Wydał on rozkaz dowódcy 1 Armii generałowi Stanisławowi Popławskiemu, że ma to miasto zająć w ciągu doby. Ten 6 marca powtórzył identyczny rozkaz dowódcy 6 Dywizji Piechoty. Następnego dnia, kiedy pułki 6 Dywizji zostały na przedpolach Kołobrzegu zdziesiątkowane, zrozumiano, że nic z tego. Zdenerwowany Popławski 8 marca wysłał więc do boju 3 Dywizję Piechoty, a następnie dwie brygady artylerii, pułk moździerzy, dwa pułki artylerii przeciwlotniczej i w końcu 4 Pułk Czołgów Ciężkich. Już samo to zestawienie pokazuje, jak ciężkie walki przyszło toczyć na ulicach Kołobrzegu polskim żołnierzom, i to przy minimalnym wsparciu Armii Czerwonej, o czym też warto pamiętać. Zdobywanie Kołobrzegu było właściwie samodzielną operacją Wojska Polskiego.

Zobacz wideo [AUTOPROMOCJA] Wywiad z Weroniką Anną Marczak, autorką "Rodziny Monet"

Jedną z brygad artylerii, która została rzucona do walk ulicznych, była 5 Brygada Artylerii Ciężkiej. Znowu haubicoarmaty ogniem "na wprost" wyrąbywały dla grup szturmowych piechoty tunele w barykadach i budynkach. Zadaniem Józefa Koleśnickiego (już podporucznika) było namierzanie celów i przekazywanie danych do baterii ogniowej. Piekielnie niebezpieczna rola artyleryjskiego zwiadowcy.

W czasie walki – podkreślał po latach pułkownik Koleśnicki – żołnierz skupia się na podstawowym celu, jakie wytyczyło mu dowództwo. Dopiero po bitwie zaczyna się analizować jej przebieg i układać jej poszczególne etapy, jak klocki. W tym sensie, dla nas, oficerów niższego szczebla, podoficerów i szeregowych, szturm na Kołobrzeg nie był zaskoczeniem, tylko kolejnym etapem walki, a że będzie ona krwawa, dobrze o tym wiedzieliśmy już po wcześniejszych doświadczeniach.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Ulice wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk. Niemieckie punkty oporu – jak zwykle – były znakomicie przygotowane. Wiele z nich znajdowało się w silnie umocnionych budynkach lub nowo wybudowanych żelbetonowych bunkrach. Koleśnicki wraz ze swymi żołnierzami wyszukiwał je, a kiedy podał namiary przez radio, resztę załatwiały haubicoarmaty… Każdy kolejny dzień drużyny Koleśnickiego to było igranie ze śmiercią – rosyjska ruletka. Jednego razu porucznik założył ze swymi żołnierzami punkt obserwacyjny w wysokim, kilkupiętrowym budynku. Kiedy namierzyli cele i zameldowali o nich przez radio, przypomnieli sobie, że są potwornie głodni – od trzech dni nic nie jedli. Koleśnicki pozwolił więc, by żołnierze poszukali jedzenia. Znaleźli dość spore zapasy w piwnicy, wrócili z nimi uradowani na górę, a kiedy się najedli, zmorzył ich sen – nie dziwota, wszyscy byli niewyspani i przemęczeni. Gdy się obudzili, usłyszeli, że pod nimi są już Niemcy i wciągają działka na kolejne piętro. Jeden z żołnierzy – kapral Gruszka – w okamgnieniu odbezpieczył granat i rzucił w dół. Ci, którzy przeżyli eksplozję, uciekli, a drużyna Koleśnickiego pobiegła za nimi, gdyż sojusznicza artyleria zaczęła swym ogniem rujnować budynek.

Polscy żołnierze w drodze na Berlin. Z archiwum Piotra Korczyńskiego

Koleśnicki miał fuksa, ale największym jego szczęściem było to, że służył u niego kapral Gruszka – urodzony żołnierz o refleksie rewolwerowca. Do szczególnie niebezpiecznych wypadów należały te, gdy zwiadowcy musieli sprawdzić, który budynek zajęty jest przez Niemców. Wtedy zawsze Koleśnickiemu towarzyszył Gruszka, a także radiotelegrafista – by od razu przesłać meldunek przez radiostację. W czasie jednej z takich akcji kapral ocalił swemu dowódcy życie. Kiedy przebiegali blisko ratusza, natknęli się na niemieckiego grenadiera gotowego do strzału. Nim Koleśnicki zdążył zareagować, Niemiec już zwalił się na ziemię, strzelając ze swego empi w śmiertelnych spazmach. To kapral Gruszka wystrzelił z pepeszy. Gdyby się spóźnił o sekundę, nie byłoby ich wśród żywych.

Takich epizodów miał Koleśnicki kilka, ale poważniej kontuzjowany został tylko raz. Gdy z trzema żołnierzami znalazł się nagle w polu rażenia nebelwerferów, starał się schronić w bazylice kołobrzeskiej. Już dobiegali do budynku, gdy w tym momencie pocisk uderzył w futrynę drzwi i wszyscy czterej dostali cegłami po głowach. Stracili przytomność. Na szczęście odnaleźli ich swoi i odnieśli do sowieckiego szpitala polowego. Jak tylko żołnierze odzyskali siły, wrócili do brygady. Walki o Kołobrzeg trwały blisko dwa tygodnie i kosztowały 1 Armię ponad cztery tysiące poległych, zaginionych i rannych. Piąta Brygada w bitwie o Berlin walczyła już klasycznie, jak przystało na jednostkę artylerii ciężkiej, prowadziła ostrzał niemieckich pozycji z dalekiego dystansu.

Na ulicach stolicy "tysiącletniej" Rzeszy walczyła 1 Dywizja imienia Tadeusza Kościuszki, którą włączono do tej jednej z ostatnich (ale wcale nie ostatniej) maszynek do mięsa Armii Czerwonej. Zdaniem wielu osób Stalin dopuścił kościuszkowców do walnej rozprawy z Hitlerem przede wszystkim ze względów propagandowych, by wzmocnić autorytet swych marionetek zainstalowanych w Polsce. Zgadza się, lecz był też powód stricte wojskowy – Sowietom brakowało piechoty do osłony czołgów, co jest szczególnie ważne podczas walk ulicznych. I nie tylko kościuszkowska dywizja walczyła w Berlinie – były też inne oddziały.

25 kwietnia 1945 roku Armia Czerwona całkowicie okrążyła Berlin. Miasta broniło około trzysta tysięcy niemieckich żołnierzy. Była to zbieranina z różnych rozbitych oddziałów i pospolitego ruszenia – Volkssturmu, ale w walkach ulicznych stanowiła wciąż poważną przeszkodę na drodze do Kancelarii III Rzeszy, w której podziemiach ukrywał się Hitler z najbliższymi współpracownikami. Szczególnie niebezpieczni dla sowieckich czołgów byli volkssturmiści uzbrojeni w pancerfausty. Na barykadach i wśród ruin była to mordercza broń. Dlatego też – jak już wspomniałem – żołnierze 1 Armii na berlińskich ulicach przede wszystkim ubezpieczali nacierające czołgi.

Listę polskich oddziałów biorących udział w bitwie o Berlin otwiera 1 Samodzielna Brygada Moździerzy. W szturmie na stolicę III Rzeszy wspierała sowiecką 47 Armię nacierającą od zachodu przez Spandau i Poczdam. Do najkrwawszych walk brygady doszło 29 kwietnia. Tego dnia na pozycje 47 Armii uderzyli kadeci szkoły oficerskiej SS. Piechota sowiecka nie wytrzymała tego natarcia i fanatycznych młodych hitlerowców zatrzymał dopiero ogień polskiego 11 Pułku Moździerzy. Drugą polską jednostką, którą od 27 kwietnia włączono do operacji berlińskiej, był 6 Warszawski Samodzielny Zmotoryzowany Batalion Pontonowo-Mostowy. Pod tą długą nazwą krył się oddział wyjątkowy w Wojsku Polskim, gdyż jego saperzy byli prawie całkowicie wyposażeni w amerykański sprzęt, który Rosjanie przekazali im na mocy ustawy Lend-Lease. Z tego powodu często Niemcy brali ich za Amerykanów. W ataku na Berlin zostali podporządkowani sowieckiej 2 Armii Pancernej. Dla niej pod nieprzyjacielskim ogniem batalion budował przeprawy przez Hawelę, Sprewę i liczne kanały Charlottenburga w kierunku centrum Berlina. Równocześnie z batalionem saperskim do walki skierowano 2 Pomorską Brygadę Artylerii Haubic. Początkowo w całości wspierała ona 2 Armię Pancerną, a od 30 kwietnia część jej pułków przydzielono do wsparcia rodaków z 1 Dywizji Piechoty. Ciężkie haubice brygady zasiliły szturmowe drużyny kościuszkowców, prowadząc ogień "na wprost". Jednym z artylerzystów był warszawiak, kapitan Andrzej Nusbek, wówczas czternastoletni bombardier. Jak wspomina:

Jako warszawiak i były harcerz Szarych Szeregów byłem dosłownie napompowany faktem, że mogę tu, w Berlinie, pomścić moje miasto!

Książka Piotra Korczyńskiego ukaże się 20 marca nakładem Wydawnictwa Cyranka

Piętnaście sekund - okładkaPiętnaście sekund - okładka mat. prasowe

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.