Wykorzystanie kobiety w reklamie

"Szybki dowóz miłych, sympatycznych pań" brzmi prawie jak "szybki dowóz dań". Z Agatą Araszkiewicz, właścicielką kolekcji "Kobieta do zjedzenia", rozmawia Paulina Skirgajłło-Krajewska

Jak zaczęła się historia Twojej kolekcji?

Byłam w Chorwacji na wakacjach, leżałam na plaży i jadłam serki topione Zdenka Syr. Z każdego serka patrzyła na mnie kobieta. Urzekła mnie pełna spokoju i dziwnej zalotności estetyka jej twarzy.

Choć nie jest ona zbyt atrakcyjna.

Nie jest, ale zastanawiałam się: kim jest ta kobieta? Co za niesamowity pomysł - myślałam - żeby naklejać ludzką twarz na serek topiony? W końcu uznałam, że ten wizerunek stylizowany na lata 20. działa przez odwołanie do estetyki pin-up girls, kolorowych, słodkich dziewcząt, które miały umilać ciężkie chwile żołnierzom w Wietnamie.

Wizerunek, który uwodzi?

Już leżąc na plaży, nie mogłam się uwolnić od uroku Zdenki - dziwnego połączenia seksualnego powabu i "matki gastronomicznej", seksualności związanej z jedzeniem i karmieniem. Potem zauważyłam, że w sklepach spożywczych jest dużo produktów, które na opakowaniach mają wizerunki kobiet. Nie są one pornograficzne, ale też nie są niewinne.

Mają budzić zaufanie czy pożądanie?

I to, i to. Zadanie jest dosyć trudne. Nie możemy posłużyć się tylko wizerunkiem seksualnym, bo ten kojarzy się z niebezpieczeństwem, wyzwaniem, tajemnicą. A tutaj wszystko musi być jasne. Wytwarza się więc nową jakość - między obrazem, który budzi pożądanie, a wizerunkiem matczynym, karmicielskim. Naturalna łatwość kojarzenia jedzenia i kobiety polega na tym, że kobiety nie tylko karmią piersią, ale także pracują w kuchni, by inni nie byli głodni.

Jednak to głównie kobiety robią zakupy spożywcze. Po co mamić je wizerunkami atrakcyjnych kobiet?

Pokrętnie można spróbować odpowiedzieć pytaniem: kto w społeczeństwie kontroluje rynek towarów? Zwykle dyrektorem fabryki jest mężczyzna i kierownicze stanowiska zajmują głównie mężczyźni, podczas gdy niewykwalifikowaną siłą roboczą są kobiety produkujące w hali fabrycznej np. ubrania. Pierwszymi konsumentkami tych ubrań są kobiety, ale w jakimś sensie konsumentami tych kobiet są mężczyźni. Na reklamach ubrań, adresowanych przecież do kobiet, są piękne kobiety - konsumentki patrzą na siebie oczami mężczyzny.

Ta logika sprawdza się z ubraniami, ale czy z makaronem?

Też. Kobieta gotuje dla mężczyzny - taki jest tradycyjny podział ról. Kupując produkty, zastanawia się, co on lubi, co będzie mu smakować. To tak, jakby adresatami etykkietki byli jednak mężczyźni. O powieści Emila Zoli "Wszystko dla pań" mówi się czasem, że uchwyciła moment, gdy nowożytna kobieta z klasy średniej staje się niejako ową konsumentką do skonsumowania. To historia o XIX-wiecznym Paryżu i zjawisku powstawania wielkich domów towarowych w miejsce małych sklepików. Nowoczesny kapitalista rozumie, że klientkami są głównie kobiety mieszczańskie, które w XIX wieku nie mogły pracować i były utrzymywane przez swoich ojców i mężów. Miały dużo czasu, a jednocześnie były jakby zmęczone, zniechęcone. Możliwość wspaniałych zakupów stwarzała im pole przygód, teren łowów. Stały się głównymi konsumentkami na rynku strojów, ozdób, koronek, ale tylko po to, by stać się towarem dla mężczyzn - na tyle atrakcyjnym, żeby dobrze wyjść za mąż i żeby tego męża utrzymać. "Wszystko dla pań" to tytuł ironiczny: mogę kupić jedzenie, koronki, ubrania itd. po to, by stać się jeszcze doskonalszym obiektem, jeszcze lepiej wypielęgnowanym, jeszcze lepiej ubranym.

Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację - na etykietce zamiast pięknej dziewczyny jest rosły, przystojny chłopak. Jak to działa i na kogo?

Zauważyłam takie etykietki na otrębach, ale młodzieniec występował w stroju ludowym. Czy dlatego, że otręby spożywają młode kobiety wyzwolone seksualnie i mogące "skonsumować" tych mężczyzn, co nie jest takie szokujące w cepeliowskiej oprawie?

Kobiecość na etykiecie ma w sobie pewien naddatek, rodzaj piękna niczym martwa natura. Kobieta zdobi etykietę. A tymczasem wizerunki mężczyzn (jak doktora Oetkera lub pana pułkownika z K.F.C.) to najczęściej przedstawienie mężczyzny jako autorytetu i znawcy. Jego twarz nie musi być piękna. Wręcz przeciwnie - godne oblicze starszego mężczyzny przeorane paroma zmarszczkami przemawia do nas niejako z góry, na zasadzie perswazji, a nie chęci przypodobania się.

Nie jest przedmiotem pożądania, tylko gwarantem jakości?

Jest obietnicą, że wszystko zostało zrobione według pewnych reguł i na odpowiednim poziomie. W wizerunkach kobiet dominuje bezbronność, niewinność, nieśmiałość, jakby sama kobieta była towarem. Ich uśmiech jest zalotny, ale i skromny, bo uchwycone są podczas pracy w kuchni lub pracy polowej. Jednak oscylują na granicy obsceniczności - mają duże dekolty, obfite, mleczne biusty odsyłające do wyobrażenia matki karmiącej.

I matki natury jako gwarancji naturalności użytych produktów.

Zdecydowanie tak. To zresztą nie są brawurowe i odważne dziewczyny, lecz bierne i oczekujące, zdające się mówić: "Wybierz mnie, zajmij się mną, ja będę najlepsza".

To przypomina ulotki agencji towarzyskich.

Tak, i kiedy zaczęłam kolekcjonować opakowania spożywcze, zwróciłam uwagę na seksolotki, które rozrzuca się na ulicy lub wkłada za wycieraczki samochodów. Warszawa jest chyba jedynym miejscem na świecie, gdzie spacerujemy po tych kobietach do skonsumowania, co wydaje mi się jednak nieco skandaliczne! Te ulotki posługują się podobnym kodem przedstawiania postaci jak wizerunki na opakowaniach.

Tylko że one nie budzą zaufania, są śmiałe i niebezpieczne.

Granica obsceny zostaje przesunięta, bo schodzimy do podziemia. To już nie jest jasno oświetlony sklep spożywczy. Najbardziej ekscentryczną i dziwną ulotką agencji jest chyba ta, na której Kubuś Puchatek pokazuje dziewczynę polaną miodem. I tu najściślej spełnia się konsumpcja seksualna i spożywcza.

"Trzecia godzina towarzyska gratis" brzmi jak "30 proc. gratis" na opakowaniach spożywczych.

Język jest podobny. Np. "szybki dowóz miłych, sympatycznych pań" to prawie jak "szybki dowóz dań". Albo "duży wybór pań" i "duża rotacja dziewczyn" brzmi jak "bogata oferta potraw" i "częste dostawy świeżych ryb".

Dlaczego o kobietach mówi się językiem handlowym?

A czy kobieta nie jest rodzajem dobra, które można posiadać? Francuska filozofka Luce Irigaray w eseju "Rynek kobiet" opisuje kobietę we współczesnych społeczeństwach jak tradycyjny obiekt wymiany. Posługując się klasyczną analizą towaru w kapitalizmie, Irigaray pisze: towar nigdy nie posiada sam siebie, jest niemy i przemawia tylko językiem swego producenta. Nie znaczy też nic sam w sobie, jest jedynie odzwierciedleniem wzornika, który ustala popyt i podaż. Takim wzornikiem może być moda: jeżeli modne są chude dziewczyny z wąskimi biodrami, to wszystkie inne czują się jak towar drugiej jakości. Kobiety są oceniane przez pryzmat podobania się mężczyznom. A nawet trzy stereotypy kobiecości funkcjonujące w kulturze - dziewica, matka, prostytutka - definiowane są poprzez relację z mężczyzną nabywcą. Pierwsza - jeszcze nienapoczęta, ale już atrakcyjna, do skonsumowania, druga - już skonsumowana i odrzucona, wreszcie trzecia - ciągle będąca obiektem konsumpcji.

Ja nie czuję się żadnym towarem!

Przypomina mi się dziecinna historia mojego przyjaciela. Opowiadał, że gdy był w pierwszej czy trzeciej klasie podstawówki, obmyślił sobie, że będzie na przerwach sprzedawał koleżanki. Podczas dużej przerwy pytał kolegów, którą chcieliby kupić. Mówił, które aktualnie są dostępne, oni się decydowali, on podawał cenę - ta kosztuje tyle i tyle - i koledzy mu płacili. Kupował więc sobie lizaki i pączki, a tamci byli szczęśliwymi posiadaczami dziewczyn. Oczywiście koleżanki nic o tym nie wiedziały.

Wiemy, że istnieje handel kobietami, ale nie zastanawiamy się, jak to jest możliwe, że ktoś mógł pomyśleć, że może wejść w posiadanie kobiety po to, by ją sprzedać. Ale gdy czytamy materiały sądowe, okazuje się, że tak jest. Tak jakby te kobiety nie miały nic do powiedzenia.

A w mojej ulubionej powieści Victora Margeritte'a z lat 20. "Chłopczyca" społeczeństwo mieszczańskie jest pokazane jako teren matrymonialnego handlu i interesów, w których córkę można wymienić na fabrykę na zasadzie transakcji między panem młodym a ojcem. I temu właśnie przeciwstawia się chłopczyca, której imię brzmiało zresztą Monique, co tłumaczono jako "byt jedyny, niezależny", i cała rewolucja kulturowa, która za nią stoi i która chyba się jeszcze nie zakończyła.

A gdy w reklamie ulicznej trzy dziewczyny w push-upach robią prowokujące miny, to są towarami czy kontrolują męskie pragnienia?

Wydaje mi się, że to są trzy kroki do przodu, dwa kroki do tyłu. Do tyłu, bo to jest jednak sprzedawanie staników na rozebranych kobietach.

A dlaczego do przodu?

Wyzywająca twarz modelki pojawiła się w chwili, gdy sztuka feministyczna starała się przywrócić kobiecie spojrzenie, które na tradycyjnych aktach zawsze umykało, jakby sugerując: "Ty patrz na mnie, ja nie patrzę na ciebie". Od lat 70. powstało dużo przedstawień i ujęć filmowych, w których naga kobieta patrzy wyzywająco. Taka prowokacja: oto przedmiot, który patrzy - czy jest jeszcze przedmiotem? Patrzy na ciebie, a więc to ty jesteś oglądany? Takie wizerunki mają charakter kulturotwórczy.

Pomysł na nazwanie kolekcji "Kobieta do zjedzenia" jest zapożyczony z powieści Margaret Atwood.

Napisała ją w połowie lat 60., miała zaledwie 24 lata. Bohaterka, studentka, jeszcze prawie nastolatka, ma wejść w dorosłą społeczność. Są czasy prosperity, usztywnienia wzorców mieszczańskich. Ma chłopaka, który jest dobrze zapowiadającym się młodym człowiekiem, ale w niej jest coś, co przeszkadza jej odegrać rolę dobrej narzeczonej, przyszłej żony, która będzie prowadziła dom po to, by on robił karierę. Umawia się więc na randkę z narzeczonym. Układa ze wszystkich rzeczy do zjedzenia wizerunek kobiecego ciała, własnego ciała, i zaprasza go na kolację, żeby on to skonsumował. Potem odchodzi. To niesamowita, symboliczna scena wypowiedzenia posłuszeństwa prawu, które skazuje ją na rolę kobiety do zjedzenia.

I myślisz, że ciągle tak jest?

Nie zapominajmy, że chłopcy w potocznym języku mówią o dziewczynach "towary".

Agata Araszkiewcz, ur. 1971 r., literaturoznawczyni i krytyk literacki, autorka książki "Wypowiadam wam moje życie. Melancholia Zuzanny Ginczanki", felietonistka "Czasu Kultury"

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.