Ponieważ znaleźliśmy się w Boliwii, pora na krótką charakterystykę tego kraju. Powierzchniowo większy od Chile jest najwyżej położonym krajem w Ameryce Południowej i najbiedniejszym spośród trzech zwiedzanych przez nas na tej wycieczce. Jedyny przemysł, który tu istnieje należy do sektora wydobywczego. Ze względu na swoje położenie Boliwia przoduje w badaniach nad chorobą wysokościową. W Boliwii komunikacja jest jeszcze kiepsko rozwinięta, przez to też utrudnione jest szybkie dotarcie do lekarza, szkoły, urzędu.
Patrząc od strony obyczajowej jest to kraj najbardziej tradycyjny. 50-60% ludności jest pochodzenia indiańskiego, dominuje wśród nich lud Aymara, stąd językami używanymi są hiszpański i keczua. Obecny prezydent przyznaje się do swego indiańskiego pochodzenia i propaguje powrót do korzeni. Za swej kadencji wprowadził m.in. prawo do zmiany imienia na indiańskie i prawo do pracy dla dzieci od 12 lat. Dzieci w szkole uczą się też rzeczy praktycznych, które pomogą im szybko znaleźć pracę w przyszłości a i tak jest tu duży procent analfabetyzmu.
Kobiety i mężczyźni częściej niż w Chile ubierają się po indiańsku. Chilitas, czyli kobiety tradycyjnie noszą falbaniaste spódnice, ubierane na kilka halek, męskie kapelusze oraz czarne warkocze z wplecionymi pomponami (czarne to wdowa, żywe kolorowe to panna a stonowane zarezerwowane są dla mężatek).
Dużą rolę odgrywają rody Ajrus, rządzi nimi wybrany przywódca rodu.
Rankiem po śniadaniu (dobry jogurt, owoce, herbata z koki) poszłyśmy do kantoru, aby wymienić gotówkę. Powoli, bo byłyśmy ciągle na wysokości 3600 m. Przy okazji wpadłyśmy na chwilę do sklepu z pamiątkami i kupiłam maskotkę lamę z futra alpaki. Miasteczko Uyuni prezentuje się jako raczej biednie. Jedyne budynki w wykończoną elewacją to hotele, chociaż główna ulica wygląda jako tako. Rzuca nam się w oczy mural poświęcony Rajdowi Dakar. To tu mieści się baza jednego z etapów. Spotkane po drodze dzieci opatulone są w ciepłe ciuchy a na głowach noszą obowiązkowo czapeczki, panie zaś paradują w tradycyjnych strojach.
Nasz hotel to jeden z niewielu porządnych budynków w Uyuni
Widok z hotelowego okna na miasto nie powala, przynajmniej w pozytywnym znaczeniu tego zwrotu
Ale zdarzają się też takie nowe budynki
oraz kilka o zadziwiającym stylu
Deptak z restauracjami i sklepami
Mural o rajdzie Dakar
Chilitas w tradycyjnych strojach na bazarze i na ulicy
Potem udaliśmy się terenówkami na Cmentarz Lokomotyw. Byłby to rodzaj Muzeum Kolejnictwa, gdyby nie to, że tabor kolejowy został tu pozostawiony bez opieki i kontroli. W szczerym polu stoi kilkanaście lokomotyw i pociągów, które kiedyś miały służyć do przewozu urobku z kopalń w Andach. Lokomotywy sprowadzono tu w połowie XIX wieku, gdy projektowano sieć kolejową, która miała połączyć centralną część kraju z portami położonymi nad Oceanem Spokojnym (do 1879 r. Boliwia miała dostęp do oceanu). Pociągami chciano transportować surowce z Andów. Teraz niszczeją na powietrzu i na razie, póki pewnie nie obrócą się w proch, są fajną atrakcją turystyczną. Spędziliśmy jakieś pół godziny w tym miejscu, robiąc zdjęcia. Obserwowaliśmy też jak wielojęzyczna młodzież skacze po dachach lokomotyw i cystern, chociaż są one tak skorodowane, że w każdej chwili mogą się rozwalić.
Porzucony tabor kolejowy na cmentarzu lokomotyw w Boliwii
Cmentarz lokomotyw niedaleko Uyuni
Zardzewiałe,
opuszczone...
Młodzi ludzie skaczą po dachach pociągów...
tylko czekać, aż któryś wpadnie do środka
Mam nadzieję, że nie wyglądam tak staro, jak te pociągi...
Gonieni przez ciemne chmury, pojechaliśmy do miejscowości, która mieści się na obrzeżu solnego jeziora Salar de Uyumi, to miejsce było bowiem naszym głównym punktem programu na ten dzień. Po ulewie z poprzedniego dnia wszędzie były olbrzymie kałuże. Ale mimo to udało się nam pospacerować wśród stoisk z kolorowymi ubraniami, gdy nasi przewodnicy załatwiali pozwolenie na wjazd na solisko. Zasugerowana przez nich, kupiłam trochę gulaszu z duszonej lamy, aby jej posmakować, ale i tak większość mięsa oddałam wałęsającym się psom, które tu wyglądały marnie. Trudno, żeby było inaczej, jeżeli ludzie tu też nie są bogaci. Wizyta w punkcie pakowania soli była ciekawa ze względu na to, że zobaczyłam na własne oczy, jak taką sól zbiera się do sprzedaży – zdrapuje się ją grabkami z soliska na sterty, przewozi tu, dodaje do niej jod i pakuje w woreczki. Po takim solisku chodzi się w butach, jeździ samochodami, toteż nie jest ona zbyt czysta. To nie to, co sól kopalniana.
Dojeżdżamy do miejscowości na obrzeżach Salar de Uyuni
Ciekawe, czy ta stara ciężarówka jest jeszcze sprawna?
Po ulewnych deszczach droga zamienieła się w błotną kałużę
Stragany - można się potargować
Sól wyskrobuje się z dna jeziora i usypuje na kupki
A potem... Potem nastąpił jeden z najwspanialszych momentów naszej wycieczki. Przejazd samochodami terenowymi po największym solisku na świecie, liczącym 10 tys km kw. Warstwa samej soli ma tu 10 m, pod nią jest warstwa soli z litem, a dopiero potem woda.
Wjeżdżamy na solisko powoli, wprost z drogi. Skamieniała sól pokryta jest cienką warstwą wody – to pozostałość po wczorajszych deszczach. Jedziemy powoli rozglądając się z zachwytem dookoła, bo widok jest zgoła nieziemski. Jadące koło nas samochody odbijają się w wodzie. Linia brzegowa wkrótce niknie, ale nie tylko ze względu na oddalanie się od niej, a głównie dlatego, że błękitne niebo zlewa się z cienkim lustrem wody, odbijając się w nim. To sprawia wrażenie, jakbyśmy sami byli w niebie – wtopienie nieba w jezioro przez pionową symetrię powoduje efekt zacierania horyzontu. Niesamowite zjawisko! Jak zaskakująco w tej bezkresnej odchłani wyglądają samochody i ludzie, spacerujący po solisku!
Wjechaliśmy na solisko
Auta odbijają w wodzie, pokrywającej ponad 10-cio metrową warstwę soli
Idealna symetria osiowa
Zabawa w fotografowanie na jeziorze
Chcemy się zatrzymać na zdjęcia, ale nasi kierowcy, po dojechaniu do końca rozlewiska, trafiają na stały grunt solny i rozpędzają się. To jest szaleńcza jazda, powyżej 100 km na godzinę. A widoki za oknem się nie zmieniają – biała powierzchnia wyschniętego jeziora kończy się niebieskimi zarysami gór, na tle których tylko dwa razy przesuwają się małe sylwetki autobusów.
Bezkresne słone jezioro Salar de Uyuni w Boliwii
Po twardej nawierzchni soliska mknie się szybko
Przejeżdżamy tak ponad 100 km w głąb jeziora, aż trafiamy na malowniczą wyspę. Jest prześliczna, porośnięta kaktusami i wyłania się z białej powierzchni soliska jak grzbiet żółwia.
Wysepka na słonym jeziorze w Boliwii
Wyłania się z białej skorupy jeziora...
Wychodzimy z samochodu i stajemy po raz pierwszy na skorupie solnej. Dostajemy lekkiego amoku z zachwytu. Czy to naprawdę sól? Liżę kawałek wyskrobanej szadzi. Solisko nie jest gładkie, kryształki soli tworzą wzór jakby z kawałków glazury. Cykamy zdjęcia sobie, wyspie. My z Asią O. odgrywamy scenkę „Nie ma wody na pustyni”, czołgając się do butelki wody. Na mojej koszulce zostaje po tej zabawie słony ślad, który muszę potem sprać wodą. Idę więc na wyspę do toalety.
Stanęłam pierwszy raz na solisku w Boliwii
Ja na Salar de Uyuni
Aśka czołga się do wody...
Ja nie mogę być gorsza - też się czołgam...
No i się ubrudziłam - jak dzieci...
Na wyspie jest też mała restauracja, ale my z niej nie korzystamy, gdyż mamy zamówione jedzenie, przywiezione tu przez naszych kierowców. Obiad, przyszykowany przez mamę jednego z kierowców, okazuje się być rewelacyjny: pyszna zupa, dwa dania mięsne (kotlet z lamy i jakaś ryba), kasza, ryż, sałatka i pyszny deser – tort z cytrynowej pianki. Zjadamy to przy stołach, wydobytych z czeluści bagażników.
Obiad na solisku smakował jak nigdy
Jemy pyszności przygotowane przez mame jednego z kierowców
...kotlet z lamy, robiony jak schabowy z kością oraz tort cytrynowy - niebo w gębie
Nasi dzielni boliwijscy kierowcy - macho
Nasza wspaniała załoga (my, kierowca i boliwijski przewodnik)
Po obiedzie idziemy na spacer po wyspie, spotykając po drodze lamę. Wchodzimy ścieżką na szczyt wzgórza, zachwycając się pałąkami kaktusów. Im wyżej, tym ciekawszy widok na solisko. Nie dochodzimy jednak na sam szczyt, gdyż wchodzi nam się pod górę powoli, słońce praży mocno w głowę no i ta wysokość – na wszelki wypadek jeszcze żuję kokę. Ale z nadmiaru wrażeń zapominam o posmarowaniu się kremem z filtrem...
Na wyspie można coś zjeść, skorzystać z toalety, kupić pamiątki
Cała wyspa porośnięta jest kaktusami
Lama mieszkająca na wyspie
Idziemy na wyspę na spacer
Z kaktusów można wyrabiać różne przedmioty: kosze na śmiecie, a nawet drzwi
One nas obserwują!
Wspólne zdjęcie ze znajomymi z wycieczki
Jeszcze się wspinamy
Widok z góry na Solar de Uyuni
Z górki schodzi się zawsze szybciej
Potem kolejna zabawa. Okazuje się, że solisko słynie też z możliwości wykonywania zdjęć perspektywicznych. Nasi kierowcy ustawiają nas odpowiednio i robią nam tego typu zdjęcia. Wyglądają bardzo zabawnie.
Uwaga, skorpion
Ratunku, porwał nas wielkolud!
Ratuj się kto może
To nie jest fotomontaż - zdjęcie zrobiono w ruchu i pan kierowca nie nastawił odpowiedniego czasu ekspozycji, dlatego moja postać jest trochę rozmazana
Niestety przychodzi czas na odjazd z tego zaczarowanego miejsca. Przejeżdżamy znowu po wyschniętej powierzchni jeziora do solnego hotelu, gdzie był w 2016 roku przystanek rajdu Dakar. Hotel nazywany jest solnym, gdyż wzniesiony został z bloków solnych. Obok stoi pomnik ku czci kierowców, który zginęli w czasie rajdu...
Przed solnym hotele, zatknięto flagi państw, biorących udział w rajdzie Dakar
Wnętrze hotelu
Pomnik ku czci kierowców, który zginęli w czasie rajdu Dakar
Pomnik rajdu Dakar
Zajeżdżamy dalej do miejsca, gdzie znowu pojawia się woda. Robimy tam przystanek na zdjęcia. Otaczająca nas, niespotykana nigdzie indziej, feria różnych odcieni niebieskości, kompilacja chmur i obłoków z ich lustrzanym odbiciem w wodzie to prawdziwy majstersztyk natury.
Pojechaliśmy w kolumnie samochodów przez solisko
Reklamowe zdjęcie toyoty na Solar de Uyumi
In blue
Nieskazitelna symetria osiowa słonego jeziora
Niesamowite pejzaże największego soliska ziemi
Niektórzy przygotowali sobie fajne gadżety do fotografowania
Postanawiamy zaczekać na zachód słońca. W wolnym czasie wysiadamy z samochodów, zdejmując uprzednio buty. Woda nie jest zimna, ale powierzchnia soli kłuje w nogi, więc trzeba chodzić ostrożnie. Żałujemy, że przewodniczka nie uprzedziła nas o takiej możliwości – mogliśmy wziąć z hotelu klapki i brodzenie w wodzie po kłujących solnych występach byłoby wtedy przyjemniejsze i bezpieczniejsze. Ale nic to, śmiejemy się, że mamy darmowy pilling i wygłupiamy się, robiąc sobie zdjęcia.
Brodzenie po kłującym podłożu słonego jeziora jest ciekawym doświadczeniem
Ale jak fajnie jest, gdy można się trochę powygłupiać. Udaję ptaka...
I odfruwam...
A Asia odpływa kraulem
Ale laska
Kocham świat!
Niestety z pięknego zachodu słońca niewiele wychodzi, gdyż pojawiają się ciemne chmury, które akurat przesłaniają niebo na zachodzie.
W oczekiwaniu na zachód słońca
Zapada zmrok - niestety zachód słońca zakryły chmury
Oni twardo czekają na zachód słońca
My żegnamy się z soliskiem. Nawet bez kolorowego zachodu słońca, widoki tutejsze zapadną w naszej pamięci
Powrót do hotelu odbywa się już po ciemku. Siedząc w samochodzie, zaczynam źle się czuć: mam dreszcze, robi mi się słabo, płonie mi twarz - „No tak,” - uświadamiam sobie- „co za idiotka ze mnie. Z tej euforii zapomniałam się posmarować kremem i spędziliśmy przecież na słońcu parę godzin, w dodatku promienie słoneczne odbijały się od lustra wody, potęgując swoje działanie”. Po powrocie do hotelu kładę się do łóżka z objawami udaru słonecznego i nie mogę rozgrzać zimnych rąk i nóg. Odczuwam też jakiś dziwny niepokój. Głowa mi płonie i mam chyba stan podgorączkowy. Moja kochana współlokatorka Asia zaparza mi herbaty i pilnuje, abym wypiła. Nie mam siły iść na kolację. Okazuje się, że takie same sensacje ma Wiola. Kiedy więc obie nasze koleżanki idą coś zjeść, my dotrzymujemy sobie towarzystwa. Dopiero po jakiejś godzinie ręce i nogi rozgrzewają mi się na tyle, że wyłażę spod kołdry, aby się umyć i smaruję purpurową twarz kremem. Potem jest już mi lepiej, ale i tak mam trudności z zaśnięciem. I zasypiam dopiero nad ranem. Ale rano budzę się już w formie. Tylko twarzą przypominam rasową Indiankę ...
La Paz
Powrót do strony głównej o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach