Dzień 21: Wilno

Uwaga, uwaga. Przed Wami moje pierwsze spotkanie z Wilnem i jednocześnie ostatnia relacja z tamtej podróży. Dotrwaliście do końca. Należą się Wam gratulacje. Nie sądźcie jednak, że ten wpis będzie taką wisienką na podróżniczym torcie. Chciałabym napisać, że Wilno mnie zachwyciło. Ale Estonia postawiła poprzeczkę naprawdę wysoko i po tym, co doświadczyłam w tamtym kraju, ani Łotwa, ani Litwa nie były w stanie tego przebić. Niemniej mam nadzieję, że nie zniechęciłam Was zanadto do czytania i jak już przeszliście ze mną przez te wszystkie północne przygody, to i Wilno jeszcze razem przemierzymy.

Do stolicy Litwy dotarłyśmy późnym wieczorem, więc po zakwaterowaniu w hostelu już nigdzie nie wychodziłyśmy. Zaczęłyśmy natomiast regenerować siły na kolejny dzień, który był pierwszym i ostatnim w Wilnie, więc trzeba było go wykorzystać na maksa. Nie miałyśmy żadnego konkretnego planu. Idziemy tam, gdzie nas nogi niosły. Prawdopodobnie nie udało nam się dotrzeć do najurokliwszych zakątków miasta, bo, jak już wspomniałam, Wilno mnie jakoś specjalnie nie oczarowało, a przecież słyszałam o nim tyle dobrego. 

Na sam początek przemierzamy oczywiście starówkę i docieramy między innymi do wileńskiego ratusza. A tam na wejściu ogromna rzeźba Mickiewicza. No jakżeby mogłoby go tutaj zabraknąć? To on rozbudza we wszystkich młodych Polakach miłość do Litwy i chyba nie ma takiego maturzysty, który by nie słyszał o wileńskiej Ostrej Bramie właśnie za sprawą Adama Mickiewicza i jego słynnej inwokacji. 

Spacerujemy brukowanymi uliczkami i podziwiamy zadbaną wileńską architekturę. Jak patrzę teraz na zdjęcia i przypominam sobie tamten dzień, to w sumie nie było tak źle. Było nawet całkiem fajnie. Świeciło słońce i było przyjemnie cieplutko. Na ulicy co jakiś czas wybrzmiewał język polski. A fasady budynków zachwycały swoimi pięknymi kolorami. Niestety to nie wystarczyło, bym się w Wilnie zadurzyła. 

Gdy docieramy pod pałac prezydencki, zdążył tam się już utworzyć spory tłum. Oczywiście nie miałyśmy bladego pojęcia, co się dzieje, ale razem z innymi stanęłyśmy w słoneczku i czekałyśmy. Jakaś zmiana warty. A potem wszyscy ludzie po prostu się rozmyli, a my poszłyśmy dalej w stronę słońca, a właściwie to w kierunku Góry Trzech Krzyży, na którą miałyśmy zamiar się wspiąć. Po drodze natykamy się na jakiś festyn rodzinny pod katedrą. Korzystamy też z okazji i wchodzimy do bazyliki. Okazuje się jednak, że zaraz rozpocznie się msza, więc zbyt długo tam nie zabawiłyśmy, ale miałyśmy zamiar jeszcze tam wstąpić w drodze powrotnej. 

Następnie odkrywamy uroki Wzgórza Giedymina, skąd rozciągają się widoki na starówkę a także dzielnice bardziej współczesne. Są dwie drogi wejścia na szczyt. Pierwsza opcja dla leniwych i niecierpliwych, czyli wjazd kolejką. Druga opcja dla oszczędnych i tych z niespożytkowanymi zapasami energii. Oczywiście nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie wybrały tej drugiej opcji, czyli wspinaczka na szczyt. Wydawało się, że wzgórze wcale nie jest takie duże, ale droga okazała się dość stroma i jednocześnie wymagająca. Poza tym na początku trochę kluczyłyśmy między budynkami, aby w ogóle wejście dla pieszych znaleźć. Koniec końców jakoś się udało. A na szczycie czekało na nas jeszcze piękniejsze słonko i cudne widoki. Czyli jednak było warto. Zdobywanie szczytów, choćby tych najniższych, o własnych siłach, jest warte każdego wysiłku; widoki smakują wtedy jakby lepiej. 

Ze Wzgórza Giedymina schodzimy tylko po to, żeby zaraz znowu się wspiąć, tym razem na Górę Trzech Krzyży. Tutaj już jest znacznie mniej piechurów. Większość podjeżdża samochodami, tym bardziej, że wzniesienie znajduje się nieco na obrzeżach Wilna, więc chyba nie każdy turysta decyduje się na taki spacer. Ale mogę się mylić. Uważam jednak, że naprawdę warto, bo okolica jest idealna na piesze wycieczki i rodzinne spacery. Oczywiście znowu troszkę trzeba się zmęczyć, żeby zdobyć szczyt, a przy schodzeniu bolą kolana, ale warto. 

Widoki mamy nieco podobne do tych ze Wzgórza Giedymina, więc nie wrzucam Wam tutaj zbyt wielu zdjęć, żeby zanadto nie zanudzać "monotonnymi" panoramami. Z drugiej strony nie fotografowałam wiele, bo wolałam po prostu zapatrzeć się w horyzont. Taka właściwie była cała tamta niedziela w Wilnie. Niespieszna, bez planu, a aparat w większości przypadków schodził na drugi plan. Wynikało to trochę z tego, że już byłam nieco zmęczona tą podróżą (to były trzy bardzo intensywne tygodnie). Ponadto Wilno mnie w żaden sposób nie zachwyciło, więc też nie miałam takiego parcia, żeby robić mnóstwo zdjęć. 

Z Góry Trzykrzyskiej schodzimy drugą stroną. Robimy sobie niespieszny spacer wzdłuż rzeki i ostatecznie lądujemy pod kościołem św. Anny. Jedna z wileńskich budowli, która naprawdę zapadła mi w pamięć. Ale to w końcu czysty gotyk. 

Po tym bardzo długim poranku wracamy na starówkę i szukamy miejsca, gdzie mogłybyśmy zjeść jakieś lokalne przysmaki. Wybór pada na restaurację Etno Dvaras. Zdecydowałam się zjeść typowe knedle ziemniaczane, ale jakoś nie powaliły mnie na kolana. W ogóle jakoś całe to miasto mnie nie kupiło.

Wilno nie wywołało we mnie żadnych większych emocji, więc niezwykle trudno mi się teraz o nim pisze. Nic mnie nie specjalnie nie zachwyciło. Nic mnie nie powaliło na kolana. Nic mnie szczególnie nie zainteresowało. Nic nie zapadło mi w pamięć. Chyba jeszcze nigdy żadne miejsce nie było mi tak obojętne, do żadnego nie miałam tak neutralnego nastawienia. I to chyba niezbyt dobrze o Wilnie świadczy. Już nawet negatywne odczucia byłyby lepsze, niż żadne. Niestety.

Tym trudniej mi się o tym pisze, bo wiem, że chociażby Mo. zawsze bardzo nad Wilnem i w ogóle nad Litwą się rozczula i bardzo lubi ten kraj. I ja naprawdę chciałam, żeby mi się tam spodobało. Nie miałam wygórowanych oczekiwań. Liczyłam po prostu na jakieś proste i spokojne miasto. Cóż, Wilno rzeczywiście okazało się bardzo naturalne i zwyczajne, bez przesadnych atrakcji i zbytków. Ale to nie wystarczyło. Mi tam po prostu zabrakło emocji.

Po obiedzie idziemy wreszcie pod Ostrą Bramę, ale i tam nic się we mnie nie poruszyło. Zrobiłyśmy tysiące kroków. Zobaczyłyśmy dziesiątki przepięknych budynków. Była architektura, była natura. Widoki z bliska i z daleka. Piękna pogoda. Smaczne jedzenie. Ale to wszystko to wciąż było dla mnie za mało. Smutno mi okropnie, że Wilno mnie do siebie nie zdołało przekonać. Z jednej strony chciałabym tam wrócić i być może odczarować te moje nijakie wrażenia stamtąd. Z drugiej strony, absolutnie nic mnie tam z powrotem nie ciągnie. Absolutnie nie tak sobie wyobrażałam koniec tamtej wyprawy. Ale dzięki temu, że nie było mi dane zauroczyć się w Wilnie, bez żalu wracałam z tamtej wyprawy do domu. 

Przykro mi, że w taki raczej mało ciekawy sposób zakańczam relację z tamtej podróży, no ale nic nie poradzę, że z Wilnem mi nie po drodze. Mam nadzieję, że nikogo tym swoim brakiem entuzjazmu nie uraziłam, a wręcz przeciwnie, zachęciłam, by próbować jednak mnie przekonać do powrotu do stolicy Litwy. Bardzo bym chciała, żeby Wilno jednak mnie w sobie rozkochało. Cóż, niestety nie każda podróż może się zakończyć wielkim WOW.


I tym oto sposobem wszyscy dotrwaliśmy do końca tej podróży. Tak jak wtedy w Wilnie byłam już zmęczona, tak i teraz to pisanie trochę też mnie wymęczyło. Tym bardziej, że już od dawna przebieram nóżkami i nie mogę się doczekać, aż zacznę Wam tutaj opowiadać o Portugalii. Będzie bardzo entuzjastycznie ;)

Komentarze

  1. Witaj ♥
    Chętnie zostanę na Twoim blogu na dłużej, zapowiada się fajnie!
    Pozdrawiam serdecznie i obserwuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Kasiu w tych skromnych blogowych progach, rozgość się ;)

      Usuń
  2. Ja na Wilno patrzę przez pryzmat długiej polsko-litewskiej historii, więc bardzo emocjonalnie. A tam mnóstwo rzeczy i zakątków z nią się kojarzy. Mnóstwo fantastycznych budowli, klimatycznych miejsc, uliczek i dekoracyjnych elementów. A jak smakowicie wygląda ta kawiarenka z kolorowymi makaronikami! Mnie się tam bardzo podoba. No, ale nie byłam w Estonii, więc może...
    Całusy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, sporo tam polskich akcentów i rzeczywiście przy odrobinie wyobraźni można się tam poczuć trochę jak w domu.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. A ja wiem czemu masz takie kiepskie wrażenia i chyba trochę Cię rozumiem. Spacerowałyście szlakiem największych zabytków a Wilno jest najfajniejsze właśnie poza utartym szlakiem. Nie dotarłyście np. na Zarzecze a tam jest naprawdę fajnie. Ja miałam to szczęście, że za pierwszym razem oprowadzała mnie po Wilnie mieszkająca tam rodzina, która wiedziała, że zamiast kościołów wolę zakamarki, o których nie piszą w przewodnikach. Chociaż Ostrą Bramę zaliczyłam 🙂. Ja Wilno uwielbiam ale to już dobrze wiesz a najbardziej lubię w Wilnie zagubić się w uliczkach i iść przed siebie. Myślę, że na Twój brak jakichkolwiek odczuć względem litewskiej stolicy wpływa pośpiech i brak czasu. W naturalnym odruchu ruszyłyście zobaczyć najważniejsze zabytki i to Cię zgubiło 😉. Bo Wilno zasługuje na powolny spacer bez konkretnego celu, no i przede wszystkim na poświęcenie mu czasu. Aż sobie z nostalgii poczytam zaraz moje wileńskie wpisy hi hi hi.
    Pozdrawiam spod kocyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, troszkę się z tym zwiedzaniem spieszyłyśmy i wyszło jak wyszło. Zabrakło czasu na zgubienie się w labiryncie wąskich urokliwych uliczek. A do tego wszystko dochodziło zmęczenie byciem w drodze, no i niestety niezbyt się z Wilnem polubiliśmy. Może kiedyś nadejdzie dzień, że odczaruję te nijakie wspomnienia z Wilna.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Nie byłam w Wilnie, ale znam go z opowieści Mo. Każdy z nas postrzega świat inaczej, jednym się dane miejsce podoba, innym nie. Jest to zrozumiałe, bo nie każdy przecież musi lubić watę cukrową :) . Ja zachwycam się np. Lizboną, a innym ona się nie podoba. Mnie osobiście Twoja wileńska relacja i zdjęcia bardzo się spodobała i z zaciekawieniem ją przeczytałam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie piękne, że jesteśmy inni i każdy z nas lubi co innego. Ja zaliczam się do tej grupy, którym Lizbona niezbyt przypadła do gustu, ale będę jeszcze o tym pisać na blogu. No a jak patrzę na swoje zdjęcia z Wilna, to podobają mi się one i jest mi naprawdę przykro, że w rzeczywistości Wilno mnie zawiodło. Być może będzie trzeba mu dać jeszcze jedną szansę.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Julcia dobrze że każdy z nas inny jest, bo nudno by było jak byśmy wszyscy tacy sami byli :)
    Ja mam ochotę na tamte strony świata ale jakoś zbieram się i zbieram zebrać nie moge... Lubię spacer takimi uliczkami, ale tubie tez powiedzieć WOW
    Może faktycznie te WOW jest gdzieś z boku tak jak pisze Monia :)
    No i po Twoim wpisie znowu przesunę Wilno niżej, ale na Portugalię to ja czekam i to bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie masz tak daleko w te rejony, więc mam nadzieję, że w końcu uda Ci się tam dotrzeć i osobiście się przekonasz, czy to Twoje klimaty czy jednak nie. Zgadzam się z Tobą, że każdy jest inny i każdy patrzy na świat z innej perspektywy, więc nic dziwnego, że mamy odmienne upodobania. Możemy o nich dyskutować i wymieniać się doświadczeniami, a to czyni nas jeszcze bogatszymi.
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram