Kompozytor, aranżer, pianista. Członek zespołu EABS i kwartetu Błoto, autor solowego albumu "Marianna" nagranego pod pseudonimem Latarnik. Wierzy w moc pętli i opowiadania dźwiękiem. Choć przestał rapować, w swojej muzyce wciąż słyszy hip-hop.
Marek Pędziwiatr urodził się w 1987 roku w Świnoujściu. Jego dziadek był multiinstrumentalistą i prowadził liczne kluby na Pomorzu, natomiast wujek grał na puzonie w różnych składach jazzowych. Kiedy Marek miał siedem lat, rodzice zapisali go do państwowej szkoły muzycznej I stopnia w Świnoujściu. Pędziwiatr do dziś utrzymuje kontakt z pierwszą nauczycielką gry na pianinie – Anną Kask, która z uwagą wysłuchiwała jego pierwszych kompozycyjnych prób i zapisywała je na partyturze. Muzyk wspomina, że już wtedy czuł podświadomą potrzebę wolności twórczej. Rok 1994 był kluczowy dla rozwoju artysty nie tylko ze względu na rozpoczęcie nauki gry na instrumencie. W tym samym czasie jego kuzyn, mający dostęp do anteny satelitarnej, po raz pierwszy włączył mu kasetę VHS z hip-hopowymi teledyskami.
– Tak mnie na to nakręcał, że stworzył wokół tej muzyki mistyczną atmosferę – wspomina artysta. – W końcu posadził mnie na kanapie, odpalił magnetowid, a tam Cypress Hill z utworem „Lick a Shot”. Od tamtej pory wiedziałem już, jak brzmi prawdziwy rap – zaczęła się fascynacja i poszukiwanie tego brudnego brzmienia wszędzie.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
O pakistańskich przygodach, debiutanckiej płycie dedykowanej prababci i potrzebie komponowania opowiada pianista znany z zespołów EABS, Błoto czy Jaubi.
Zamiłowanie do hip-hopu wzrosło kilka lat później – niestety, w dramatycznych okolicznościach. Na przełomie 1997 i 1998 roku, jako dziesięciolatek, Marek Pędziwiatr musiał zrezygnować ze szkoły muzycznej. W zasadzie musiał rzucić wszystko, bo wykryto u niego nowotwór.
– To było jak przejście do świata równoległego. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to dzieci, które były ze mną w szpitalu mierzyły się z problemami osób w podeszłym wieku. Miałem przyjaciół, którzy godzili się ze śmiercią: niektórzy odchodzili, inni zdrowieli. Sam byłem pogodzony z tym, że mogę umrzeć. Miałem wtedy jednak swoje antidotum – dwa kufry z kasetami. Tam miałem swój cały świat. Słuchałem głównie amerykańskiego rapu: produkcji DJ Muggsa z Cypress Hill, EPMD, Method Mana, Public Enemy, Beastie Boys, Ice’a-T… Kiedy to wszystko się skończyło, wróciłem do świata zdrowych bogatszy wewnętrznie. Od tamtej pory potrafię bez reszty skupić się na muzyce.
Na muzycznej ścieżce nadal towarzyszyli mu starszy brat i kuzyn. Kiedy ten drugi zaczął tańczyć breakdance, Marek Pędziwiatr poszedł w jego ślady. Zwykle tańczyli do hip-hopu utrzymanego w szybszych rytmach, a także breakbeatu i electro house’u. Jednak podczas jednej z takich sesji kuzyn pianisty przyniósł kasetę ze spokojniejszą muzyką.
– Powiedział, że to "acid jazz" – wspomina Pędziwiatr. – Pamiętam, że to był kawałek londyńskiego kolektywu Bubbatunes "This is Just a Dance". Przez cały utwór brzmi w nim pętla z "Calypso" Herbiego Hancocka. Zabrało mnie to do tego stopnia, że otworzyłem się na nową muzykę. Jazz stał się kolejnym punktem zainteresowań – początkowo dlatego, że tak dobrze miksował się z rapem.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Płyty z katalogu Polskich Nagrań były kopalnią dźwięków dla krajowych producentów od zarania dziejów rapowej zajawki. Od Krzysztofa Komedy po Kaliber 44 – przypominamy jazzowe utwory, które stanowiły źródło inspiracji i zapożyczeń dla klasyków polskiego hip-hopu.
Coraz głębsze wody
W tym okresie Pędziwiatr chłonął muzykę z wielu źródeł. Szczególnie ciepło wspomina kultową audycję "WuDoo" prowadzoną przez Aśkę Tyszkiewicz i DJ’a Twistera na falach Polskiego Radia Szczecin, a także dobrze odbieraną w jego rodzinnym mieście niemiecką rozgłośnię N-Joy Radio. Świnoujście miało zresztą lokalną radiostację. Na falach Radia 44, pod patronatem pioniera świnoujskiego hip-hopu, Artura Warzechy, audycję o rapie prowadzili Tomasz Banach i Robert Piernikowski. Ten ostatni już wówczas występował w chlubie świnoujskiej sceny – grupie Napszyklat. Pędziwiatr do dziś pamięta, jak bardzo był załamany, kiedy rodzice nie puścili go na koncert lokalnej gwiazdy. Trudno im się dziwić – miał wtedy jakieś 10 lat.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Pierwszy polski rap? Jedni powiedzą Franek Kimono, drudzy przywołają Małe WuWu. O rap otarł się też m.in. punkowy Deuter w piosence "Nie ma ciszy w bloku" z 1987 roku. To zespół Pawła "Kelnera" Rozwadowskiego, który pięć lat później wydał z Robertem Brylewskim płytę "Tehno Terror" (pod szyldem Max & Kelner). Wbrew nazwie, jej zawartość to raczej protorap komentujący rzeczywistość czasu transformacji wzbogacony rave’owymi akcentami.
Marek Pędziwiatr nie tylko słuchał muzyki, lecz także starał się ją tworzyć. Co prawda po powrocie ze szpitala nie wrócił do szkoły muzycznej, ale próbował tworzyć hip-hopowe bity ze swoim bratem. Szukając sampli na jazzowych płytach, zaczął coraz bardziej zgłębiać ten muzyczny gatunek. Imitować zasłyszane dźwięki na domowym pianinie, a także uczęszczać na różne warsztaty. Przez jakiś czas jego nauczycielem był pianista Tomasz Żyrmont, który nie tylko odkrył przed młodym adeptem jazzu wiele tajników grania, lecz także zabierał go na jam sessions do Szczecina i dodawał odwagi, by nie bał się występować z lepszymi od siebie. W podobny sposób mobilizował go także Dariusz Ryżczak, lokalny promotor muzyczny i menadżer Jazz Club Centrala.
– Darek dawał mi możliwość realizowania swoich pierwszych projektów na żywo – wspomina Pędziwiatr. – Poza tym często wrzucał mnie na głęboką wodę. Pamiętam, jak zaangażował mnie w projekt Ściółka. Miałem jakieś 19 lat i zagrałem koncert improwizowany na kontrabasie w towarzystwie amerykańskiego trębacza Herba Robertsona, saksofonistki Lotte Anker i Mikołaja Trzaski. To było wyjątkowe doświadczenie, dało mi to sporo odwagi i dyscypliny.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Julian Tuwim mówił, że poezja to "skok barbarzyńcy, który poczuł Boga", a zdaniem Leopolda Tyrmanda słowa te "najdoskonalej wyjaśniają jazz i przez jazz mogą być najdoskonalej wyjaśnione". Którzy muzycy sięgnęli po polską lirykę i co z tego wynikło?
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Marek Pędziwiatr, Sopot, 2020, fot. Karol Makurat/Reporter/East News
Mimo tego, kiedy Pędziwiatr miał podjąć decyzję dotyczącą kierunku studiów, wybrał filologię angielską. Po pierwsze myślał, że nie dostanie się na Akademię Muzyczną bez ukończonych dwóch stopni szkoły muzycznej. Po drugie, nie do końca wierzył, że granie i komponowanie może ostatecznie stać się jego zawodem. W obu przypadkach był w błędzie.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Polski hip-hop był muzyką ulicy, bezkompromisową. Na początku wielu odbierało raperów jako spadkobierców punkowców – niezależnych i antysystemowych. Jednak zarówno punk rock, jak i hip-hop ostatecznie uległy komercjalizacji.
(Uwaga, tekst zawiera brzydkie wyrazy)
Wyznawcy pętli
Z tego pierwszego zdał sobie sprawę dość szybko. W rezultacie zaraz po ukończeniu anglistyki został studentem Akademii Muzycznej w Katowicach.
– Studia nauczyły mnie grać tak, żeby robić niespodzianki samemu sobie – wspomina pianista. – Wówczas możemy zagrać coś, czego nikt jeszcze nie usłyszał. Tego nauczył mnie Marek Walarowski na zajęciach zespołowych. Kazał mi grać solówkę tak długo, aż nie zagram czegoś, czego nigdy nie słyszał. Akademia, która może zrobić z muzyka "maszynkę do grania" zadziałała na mnie dokładnie odwrotnie. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że mam swój styl i warto go pielęgnować.
Ostatecznie Pędziwiatr zdecydował się zakończyć naukę po obronie licencjatu. Powodem był muzyczny świat, który zdążył już wówczas wykreować we Wrocławiu. W jego centrum znajdował się zespół EABS – jazzowy septet założony przez Spiska Jednego, celebrujący swoje hiphopowe korzenie. Grupa przez długi czas była związana z klubem Puzzle, gdzie nie tylko testowała pomysły na przyszłe kompozycje, lecz także zdarzało jej się akompaniować raperom. Pytany o to, jak fascynacja hip-hopem objawia się w pisanych przez niego utworach, Pędziwiatr przyznaje, że uwielbia „delektować się pętlą”.
– Mimo tego, że każdy następny loop grany organicznie nie będzie idealnie taki sam, to utrzymanie jego magii jest dla mnie czymś esencjonalnym – tłumaczy. – W granie pętli przede wszystkim trzeba uwierzyć, a to wcale nie jest takie proste. W kolektywnych kompozycjach Błota każdy z nas ma tę wiarę. W EABS natomiast, pętle są najczęściej częścią aranżacji. Prawdziwie infekująca pętla wprowadza w trans zarówno nas, jak i słuchacza.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Być może to hip-hopowy rodowód sprawił, że EABS potrzebowali czasu, aby przekonać do siebie jazzowe środowisko. Zgodnie z prawidłem, że "najciemniej jest pod latarnią", proces ten najdłużej trwał we Wrocławiu. Wszystko zmieniło wydanie albumu "Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)" . Septet niemal z miejsca stał się najgorętszym nowym zespołem na polskiej scenie jazzowej. Świetne zgranie muzyków, intrygujący dobór utworów, wspaniałe wydanie krążka oraz – przede wszystkim – brawurowe odczytanie utworów Komedy sprawiło, że o tym albumie pisali i mówili wszyscy. Wszak niecodziennie artysta dopisuje tekst do utworu Komedy. Poprzednio zrobiła to Agnieszka Osiecka, pisząc wersy "Nim wstanie dzień", do filmu „Prawo i pięść”. Tyle, że ona nie rapowała.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Co by było, gdyby 12 października 1968 roku na raucie w Beverly Hills Krzysztof Komeda (Trzciński) nie doznał poważnego urazu mózgu, który pół roku później doprowadził do śmierci pianisty? Takie rozważania są płonne, ale trudno od nich uciec. Tworzenie spekulatywnych narracji leży w naturze człowieka – wymyślanie alternatywnych historii jest nie tylko zabawą intelektualną, ale i sposobem na oswojenie traumy. Na przykład straty jednego z najzdolniejszych polskich muzyków.
Choć Pędziwiatr zarzucił rapowanie już po pierwszym albumie, nie przeszkodziło to EABS w dalszym zdobywaniu rozgłosu i budowaniu pozycji na jazzowej scenie, z utrzymaniem zresztą dobrych relacji z miłośnikami innych gatunków, w tym hip-hopu.
– Dalej kocham tę muzykę, ale obecnie realizuje ją w nieoczywisty sposób. Żeby robić hip-hop, nie potrzeba rapowania, skreczy i bitu. Mało tego, często zdarza się, że te elementy występują, a to wciąż nie jest prawdziwy rap. Na drodze długiego doświadczenia wiem, że prawdziwy hip-hop to przede wszystkim bezczelność, prawda, trans, intencja i brud.
Od czasu wydania albumu poświęconego Komedzie, EABS nagrali trzy kolejne płyty: "Slavic Spirits" (2019), " Discipline of Sun Ra" (2020) i " 2061" (2022), a także płytę koncertową " Repetitions (Letters To Krzysztof Komeda) Live At Jazz Club Hipnoza" (2018).
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Podczas mijającej dekady polski rap bardzo rozwinął swoje brzmienie. Coraz mniej liczą się pozamuzyczne filary hip-hopowej kultury – graffiti i breakdance. Rap dociera do jazzu, muzyki elektronicznej, wszelkich gatunków niezależnych i mainstreamowych.
(Uwaga, tekst zawiera brzydkie wyrazy)
Inne historie
Choć EABS regularnie nagrywa, a harmonogram koncertowy zespołu bywa napięty, w 2020 roku jego członkowie powołali do życia kolejną grupę. Jak wspomina Pędziwiatr, Błoto zrodziło się przypadkiem, podczas wolnego dnia w trasie i od początku było rezultatem zbiorowej improwizacji.
– W EABS utwory wychodzą od poszczególnych członków zespołu – tłumaczy pianista. – Realizujemy kompozycje indywidualne i przeobrażamy je na brzmienie grupy. Podobnie traktujemy dzieła innych autorów. Błoto jest natomiast wynikiem kolektywnej improwizacji. Komponujemy wspólnie, a muzyka za każdym razem rodzi się w studio.
Kwartet, w którym Pędziwiatr występuje pod pseudonimem Latarnik, ma na koncie trzy albumy, na których jeszcze chętniej sięga do hip-hopowych rytmów i funkowych groove’ów.
W swoich artystycznych poszukiwaniach muzyk odnosi się nie tylko do tradycji zrodzonych po drugiej stronie Atlantyku. Brał udział w sesjach nagraniowych albumu "Nafs at Peace" pakistańskiej grupy Jaubi, z którą chętnie współpracuje do dziś.
– Jestem świeżo po nagraniu wspólnej płyty Jaubi i EABS, którą zarejestrowaliśmy w studiu Monochrom w sercu Kotliny Kłodzkiej – mówi Pędziwiatr. – Chwilę później poleciałem do Londynu, by nagrać drugi album Jaubi w legendarnym Real World Studios. Mam wrażenie, że lider tego zespołu Ali Riaz Baqar jest moim wcieleniem w innym miejscu, ale w tym samym czasie. Podobnie jak ja wywodzi się z kultury hip-hop, ale w unikatowy sposób łączy ją z Hindustani i jazzem.
Pozamuzyczne połączenie artysta odnalazł także w życiorysie prababci Marianny, której imieniem zatytułował swój debiutancki album solowy. Tłumaczy, że w niełatwym, naznaczonym wojnami życiu, kobieta znalazła czas na naukę zielarstwa i czarów. Była przykładną katoliczką, która wciąż wierzyła jednak w ludowe gusła, co idealnie wpisywało się w idee, które kilka lat wcześniej popchnęły EABS do nagrania albumu "Slavic Spirits". Pędziwiatr przyznaje, że bez odnalezienia takiego połączenia album "Marianna" najpewniej w ogóle by nie powstał.
– Granie solo to coś, co bardzo rzadko wychodziło poza ściany mojego domu – tłumaczy. – Nie uważam siebie za wirtuoza. Najważniejsze jest dla mnie opisanie historii dźwiękami. Kiedy jej nie ma, to nie widzę sensu, by paplać o niczym. Tym bardziej, że nie ciągnie mnie w stronę akrobacji. Nie muszę niczego udowadniać.